Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Babsi86 o traktowaniu na porodówce przypomniała mi kolejną historię z początków mojej pracy. Byłem na trzecim roku studiów, dostałem wtedy moja pierwszą pracę w pogotowiu jako ratownik. Jeździłem na eSce w składzie: kierowca (który nie był związany z medycyną), dwóch ratowników i doktor. Jako, że to były moje pierwsze tygodnie pracy to raczej spełniałem taką rolę podaj to, przynieś tamto i generalnie stałem z boku - czyli typowe zajęcia osoby wciąż uczącej się.

Dostaliśmy wezwanie do kobiety, która zaczyna rodzić, "dodatek" do zgłoszenia był taki, że ciąża ta zagrożona była i kobieta leżeć ma, tylko i wyłącznie - w pierwszej chwili zastanawiałem się co przy zagrożonej ciąży robiła w domu? Nieważne. Jedziemy.

Na miejscu lekarz po "badaniu" stwierdził łaskawie, że faktycznie (cytuję): chyba rodzi. Zaproponowałem, że przytacham nosze. Ale lekarz machnął ręką i dodał: eee, nie, sama pójdzie...
Upierałem się przy noszach widząc posturę kobiety, która nie miała z pewnością więcej niż 145cm wzrostu, a więc przy zaawansowanej ciąży była szersza niż wyższa (nie obrażając niskich kobiet!). Lekarz jednak swoje, że "ona sobie przejdzie się do karetki".

Jako świeżynka w tym zawodzie bałem się postawić, a drugi ratownik przez cały czas nawet nie drgnął. Pomogłem pani zejść ze schodów (pierwsze piętro) trzymając ją kurczowo pod ramię. Obok jej - jak zrozumiałem - matka ciężko przeżywa to co się dzieje. Przepuściłem ciężarną pierwszą w drzwiach i... w tym momencie lekarz mnie pociągnął (a raczej szarpnął) za ramię do tyłu i wepchnął się przede mnie. Szedł za ciężarną trzymając rękę na jej lędźwiach i wyraźnie popychał ją, aby szła szybciej. Kobieta kompletnie nie widziała tego co ma pod nogami z racji naprawdę imponującego brzucha i w pewnym momencie potknęła się o taki próg przed furtką od podwórka. Na szczęście się nie przewróciła.

Lekarz dopchnął (dosłownie) pacjentkę do karetki i stali obok... czekając aż podejdę i otworzę drzwi (sic!). Po raz kolejny wepchnął się między mnie, a pacjentkę i czekał aż ona sama wejdzie do środka. Nie wiem czy wiecie, ale dla tak niskiej osoby, w dodatku w ciąży, więc z ograniczonymi ruchami, próg w takiej karetce jest nieosiągalnie wysoki. Widziałem jak kobieta siłuje się żeby postawić w ogóle nogę na podłodze karetki nie mówiąc już o tym, że nie miała żadnych szans się tam wspiąć. Widać było, że lekarzowi całkiem podoba się ten "teatr".

Siedziały we mnie dwie opcje - pomóc jej i narazić się doktorowi (który wsławił się tym, że lubił koloryzować przełożonym nasze niby postępki, przez co mogłem dostać potrącenie z pensji albo w ogóle stracić pracę) czy pomóc biednej kobiecie. Po chwili wahań postanowiłem nie zważać na konsekwencje i podsadzić ją.

W środku pojazdu próbowałem cały czas uspokajać ją i podtrzymywać na duchu, jednak byłem co chwilę uciszany... Po takim stażu pracy już inaczej traktuję uwagi wszelkich lekarzy i pacjentów. Jednak jak tak sobie pomyślę, że jakiś gnojek kiedyś potraktuje w ten sposób moją dziewczynę... Nawet nie chcecie wyobrazić sobie w jakich podskokach by na rękach zanosił moją lubą do tej karetki.

Oczywiście czuję się współpiekielny w tej historii, ale raczej ze strachu niż z wyboru.

Karetka

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (787)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…