Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#19164

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam jedną, dość specyficzną, koleżankę - Asię. Ma ona trzyletnią kotkę o imieniu Róża. Tak się stało, że kotka zachorowała, zrobił jej się guz, weterynarz zdecydował, że kot musi przejść operację inaczej się udusi (guz był umiejscowiony przy przedniej łapie i rósł do góry i w pewnym momencie już zasłaniał połowę szyi). Ciągle zwracałem koleżance uwagę, że powinna z kotem chodzić do weterynarza i zdecydować się na operację bo kotka cierpi, ma trudności z oddychaniem i jedzeniem. W odpowiedzi słyszałem tylko, że nie ma pieniędzy na leczenie. W końcu zaproponowałem, że zaadoptuje tego kota i sfinansuje jego leczenie (moje trzy kotki też na takich zasadach adoptowałem - że w zamian za adopcje zobowiązywałem się do finansowania leczenia). Koleżanka oburzyła się i wyrzuciła mnie z mieszkania - no bo jak ja śmie w ogóle odbierać jej kota!?

Przegryzałem to kilka dni, ale temat tego kota spędzał mi sen z powiek. W końcu, w przypływie desperacji, zaproponowałem, że wezmę tego kota na czas leczenia, sfinansuje całość i jej oddam. Kręciła i kręciła, ale w końcu stwierdziła, że "jak już tak bardzo nalegam to mi POŻYCZY tego kota"... Kot trafił do mnie, od razu został poddany leczeniu. Przeszedł dwa zabiegi. Zaczął przybierać na wadze (ponieważ wcześniej prawie nic nie jadł bo po prostu nie mógł). Ja, moja znajoma, która opiekuje się naszymi (moimi i mojej dziewczyny) zwierzakami kiedy ja jestem w pracy, a moja dziewczyna w innym mieście na studiach i moja ukochana włożyliśmy mnóstwo serca w to, żeby tego kota przywrócić do "życia". Kotek był nawet prowadzany do fryzjera bo ma bardzo długie futro, w początkowej fazie każdy posiłek miał mielony na papkę żeby mógł przełknąć, jeździliśmy z nią na zastrzyki, kontrole, sfinansowaliśmy wszystkie szczepienia (których kot oczywiście nie miał), kupiliśmy jej własne legowisko, miski. No ogólnie full wypas jak to się mówi. Kotka mieszkała z nami przez trochę ponad pół roku. Zobowiązaliśmy się także do opłacania co 3-miesięcznych wizyt u weterynarza. No szkoda nam było tego kota...

W końcu umówiliśmy się z koleżanką, że przyjedzie go odebrać (przez to pół roku tylko kilka razy przysłała smsa co z jej kotkiem i ani razu go nie odwiedziła). Na pożegnanie moja dziewczyna zaprowadziła kicię do fryzjera i kupiła śliczną, diamentową obróżkę, aby ta dobrze prezentowała się kiedy pani ją odbierze.

Aśka przyszła, spojrzała na kotkę, powiedziała: "bardziej pedalskiej obroży chyba nie mogliście jej kupić...". Byliśmy w szoku bo za cały wkład w zdrowie jej kota chcieliśmy usłyszeć tylko "dziękuję", ale nie było nam dane. Asia zabrała kota, nie omieszkała pozabierać wszystkiego co było dla kota kupione (transporter, miski, legowisko - oddaliśmy to bo miało wygrawerowane/naszyte "Róża"). Na końcu odwróciła się i wyszła z mieszkania nie mówiąc nawet "cześć".

Gdyby nie to, że chodziło o dobro kota...

Urocza znajoma

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (615)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…