Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#42413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym, jak utrwalałem stereotypy.

Bo Niemiec – to gruby piwosz, Krakus – to centuś, a "warsiawiok" – to menda, złośliwiec i w ogóle zły człowiek.

Było niedzielne przedpołudnie, snułem się po mieszkaniu w stroju niekoniecznie kościółkowym, gdy zadzwonił telefon. Okazało się, że to bardzo, bardzo daleki kuzyn, którego kojarzyłem z wczesnego dzieciństwa i już wtedy nie znosiliśmy się wręcz organicznie.

Bo wiesz, jestem pod twoim domem, czy mógłbyś otworzyć bramę, bo chciałbym wjechać do ciebie.

Szok, panika i totalny chaos. Z jednej strony zbieranie i upychanie rozrzuconych ubrań, z drugiej szukanie pilota do bramy, który oczywiście żona położyła w tzw. dobrym miejscu.
No nic, powoli się wszystko ogarnęło, brama otwarta i ze zdezelowanego opla, wysypała się "Rodzinka". Sztuk cztery, w tym dwoje nieletnich.

Okazało się, że mój drogi kuzyn wraz z żoną i dwójką dziatek, jechali na wczasy na Mazury i postanowili wpaść po drodze do dawno niewidzianego ukochanego kuzyna, aby zacieśnić rodzinne więzy.

Na moją sugestię, że mogli zadzwonić wcześniej, odpowiedzieli, że wizyta była całkowicie spontaniczna i nieprzewidziana.

Dobra, mam wprawę z gośćmi. Z racji zamieszkania w atrakcyjnym miejscu – często bywam nawiedzany przez bliższą i dalszą familię. Dam radę.

Po obiadku poszliśmy do Łazienek, potem na życzenie dzieci zaprosiłem ich na lody. Wróciliśmy do domu, kolacyjka zakrapiana i tylko nie dawała mi spokoju kilkanaście razy powtarzana fraza, że "warsiawiocy" (pisownia fonetyczna) – to straszne mendy i złośliwcy.

Wreszcie zapytałem:
- Co wy macie do mieszkańców Warszawy? Czemu jesteście tacy cięci na nas?
Popłynęła nieskładna opowieść, jak to do sąsiadów, wypasioną limuzyną przyjechali "warsiowiocy", a ponieważ nie zamknęli samochodu, to ich dzieci weszły do środka i bawiły się w dom (na sąsiednim podwórku).
Właściciel samochodu z wrzaskiem wygonił dziatki i nie pozwolił na dalszą zabawę – taki nieużytek!!!
Zdusiłem w sobie zaskoczenie i jakby nigdy nic, zapytałem o której rano wyjeżdżają, bo my do pracy, a trzeba śniadanko i te sprawy.
- Bo wiesz, najlepiej jakbyśmy zostali przez tydzień, albo trochę dłużej u was. Wczasy są nieopłacone, a w Warszawie jest tyle do zobaczenia.
Wymieniliśmy się z żoną spojrzeniami i już wiedziałem, że będą schody.

- Absolutnie to nie wchodzi w rachubę. My pracujemy, mamy różne plany, opiekujemy się niedołężną babcią i w ogóle mowy nie ma o takim rozwiązaniu.
- Ale co wam szkodzi, my będziemy samowystarczalni.
- Nie.

No tak, mówiliśmy, że "warsiowioki" są nieużytkami i to się potwierdziło.
- Noga moja u was więcej nie stanie.
Trudno, przeżyję tą traumę.

Nazajutrz wyjechali z wielkim fochem i o dziwo, nie na żadne Mazury – tylko na swoje Podkarpacie, a my przez tydzień zbieraliśmy pobojowisko, które zrobiły nam dziatki, wychowywane bezstresowo.

bardzo dalecy krewni

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1105 (1177)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…