Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#49282

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie, od paru dni wzbierało we mnie, by to napisać. Najpiekielniejszą z najpiekielniejszych piekielności. Banał totalny, nic nadzwyczajnego. Truizm.

Piekielne życie. Edukacja, w zasadzie.

Tak sobie myślę ostatnio - przekroczyłem próg dorosłości. I powiem Wam nawet, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Robię to, co lubię i nawet zaczynają mi płacić. Być może jeszcze rok, półtora i będę mógł wyżyć? By było jasne - nie jestem emigrantem.
W czym więc problem, kochasiu?

Bo, wiecie, mam takie przeczucie, że mógłbym już spokojnie dawać sobie radę. Że mnie perfidnie oszukano. I nie tylko mnie, zresztą. Spiskowa teoria?
Nie.

Zacznijmy od początku. Na początku idzie się do przedszkola. Ja jeszcze miałem tą fajną możliwość, że w wieku sześciu lat zamiast do szkoły uczęszczałem do czegoś, co nazywało się "akademią sześciolatka". Jako, że byłem głodny wiedzy a sam literki dopiero dukałem, prosiłem mamę, by czytała mi encyklopedię kosmosu (dla studentów) którą potem zresztą przeczytałem, trzy lata później. I w tej samej grupie miałem paru takich kolegów, którzy także chłonęli wiedzę. Tą ciekawą. Bo czego nas uczyli wtedy? Kreślić literki.

No, ale dobrze, to jeszcze rozumiemy przecież. Idziemy dalej. Podstawówka. do trzeciej klasy każdy nauczy się pisać, czytać i liczyć w stopniu zadowalającym. Przynajmniej wtedy, dziś jak patrzę na klasę mojego brata (4 klasa) to mam ochotę bić głową o mur. Jest jeszcze gorzej, niż wtedy.

Wtedy? Człowiek nie interesuje się w podstawówce światem, a jeśli już, to bardziej kosmosem, czy mitami. Przeszłość, przyszłość. A to, co teraz? Polityka? Nuudy.
Szczęśliwe czasy, prawda?

Gdzieś tak od końcowych klas podstawówki i w gimnazjum wchodzą klucze. Klucze mówią ci, jak masz myśleć, o czym i w jaki sposób. Jeśli nie powiesz czegoś kropka w kropkę tak, jak każe klucz - dostajesz pałę. Jeśli rozwiążesz zadanie dobrze, ale nie tak, jak przewidział to jego autor - dostajesz pałę. Karzą cię, bo nie odczytałeś klucza, którego nie znałeś. Szkoła wróżek, psia mać.

Przez gimnazjum próbują cię uczyć tysiąca rzeczy w jak najkrótszym stanie, podczas gdy większość ludzi w twoim wieku wrzeszczy i głośno komentuje pośladki koleżanek. Lekcje, na których panuje względne skupienie, to WDŻ, na którym dowiadujemy się wszystkiego, co wiedzieliśmy już dawno, ale podanego w nowej formie - filmików edukacyjnych których bohaterzy starają się mówić o seksie nie mówiąc o nim wprost. Za to jakiś facet gra na pianinie, a kobieta śpiewa piosenki o czystej przyjaźni między chłopcami, a dziewczynkami. Urocze.
W ostatniej ławce jeden z kolegów pokazuje filmik, na komórce, na którym uprawia seks z koleżanką.

Ale do rzeczy. Gimnazjum to taki czas w którym się nie uczysz, bo nie masz jak, a większość tego, czego chcą cię nauczyć albo wiesz, albo dowiesz się przez następne półtora roku w LO, które jest jedną wielką powtórką z gimnazjum. znaczy, w tym wypadku - "nauką".

Więc idziesz do liceum. Bo przecież trzeba mieć "dobre wykształcenie" by do czegoś dojść. Najlepiej jeszcze pójść do jednego z tych "elitarnych". Bez liceum nic nie zarobisz. Nie wykarmisz rodziny. Nie pójdziesz na dobre studia, a przecież trzeba na nie iść.

W liceum Twoja nauka polega na klepaniu formułek - ze wszystkiego. Wykuj, zdaj, zapomnij, wykuj, zdaj, zapomnij. Bo i tak to ci się nigdy nie przyda. Wszystkie potrzebne informacje znajdziesz w sieci, jeśli będą potrzebne. W dodatku będą to informacje świeższe. Ile razy się zdarzyło, że temat z pierwszej klasy był powtarzany w następnej, bo "program się zmienił"?
A właśnie - program. Więc w liceum masz określony program, który jest tak wielki, że trzeba by było minimum 5 lat, by go zrealizować. A tu masz 2,5 roku, bo potem matura. W dodatku ten mityczny program ciągle się dezaktualizuje, jest zmieniany przez ministerstwo. musisz ciągle kupować nowe podręczniki, na które kasa spadać ma chyba z nieba. niektóre przedmioty są dramatycznie okrajane, jak historia, na której OD POCZĄTKÓW GIMNAZJUM tłuczesz ciągle jedno i to samo (!!!), dowiadując się paru zdarzeń z historii dawnej, ze współczesnej też jakiegoś urywka, z II WW o tym, jacy wspaniali byli Amerykanie a jacy my pokrzywdzeni (ale szczegóły? Gdzie tam). Za to umiesz funkcje z matematyki, którą dziś policzy ci każdy program, a która przyda się w ułamku procenta.
I tłuczesz ten program, tłuczesz. Z polskiego masz przeczytać i omówić jedną lekturę na tydzień. Bój się Boga, jeśli oprócz tego chciałbyś poczytać coś jeszcze - bo lubisz. Nie ma czasu. W dodatku szybko dochodzisz do wniosku, że nie ma sensu czytać lektur. Bo w ten sposób możesz dojść do własnych wniosków i interpretacji, a tego się nie popiera. Tego się nie lubi. Więc bryki. Bryk = 6, bo mówi o tym, co nauczyciel chce usłyszeć.

Przechodzisz przez szkołę, w której każdy przedmiot jest najważniejszy, a reszta nic nie warta i w głowie zostaje ci chaos i strzępki informacji. I z tego masz napisać maturę... pod klucz. Uwaga: Masz napisać ten egzamin w taki sposób, w jaki zostało to określone przez kogoś, kropka w kropkę, nie wiedząc, jak zostało to uzgodnione. innymi słowy - masz wieszczyć. Być może dlatego niektórzy okadzają się wcześniej marihuaną?

Wiecie? Ja dla porównania napisałem w szkole dwa egzaminy próbne. A w zasadzie jeden, ale dzięki uprzejmości nauczyciela, ocenił go dwa razy: według informacji i według klucza. Pierwszy zdałem na 98%, drugi - 28% (czyli nie zdałem). Napisałem dobrze, ale nie tak, jak w kluczu. Fajnie, nie?

No dobrze. Kończymy liceum, teraz jesteśmy wielcy. Jeszcze krok i wedle tego, co się mówi będziemy mogli sobie pozwolić na mercedesa, rodzina będzie szczęśliwa a my zamożni.

Wybieramy studia, na których mała część przedmiotów jest spokrewniona z naszym kierunkiem. Reszta to zapchajdziury, oczywiście ważniejsze, niż reszta.

Kończymy licencjat, robimy magistra. I gdzie te skarby, gdzie pieniądze? Lądujemy na bezpłatnym stażu. A potem kolejnym. I kolejnym. A potem wyjeżdżamy na zmywak do GB, gdzie zarabiamy więcej, niż tu pracownik w biurze.

Teraz cofnijmy się do początku. Powiedziałem, że się mi zaczyna powodzić, że jestem szczęśliwy. Czemu, w zasadzie?

Ano, nawet studiów nie skończyłem. Ale wiecie co? Ostatnie 15 lat zarywałem noce, śpiąc po 4-5h na dobę (nie bez skutków zdrowotnych) by szlifować pasję.
W tej chwili zaczynam zarabiać i poproszono mnie o udzielanie wykładów. Co z tego zawdzięczam szkole? Nic.
Polskiej edukacji zawdzięczam tylko i wyłącznie zmęczenie, nerwy i użeranie się z urzędnikami (bo nauczycielami mało kogo mogę nazwać).

W dodatku teraz, kiedy już opadł pył "nauki" mogę z całą śmiałością stwierdzić, że zaczynam żałować, że nie poszedłem do zawodówki. Kumpel po niej kupił sobie właśnie ładną działkę z domem. A ja po elitarnym liceum i tragikomicznych studiach nie znajdę dobrej pracy. Tutaj. Być może coś będzie z tego, co sam sobie zapracowałem. Ale edukacja?

Wiecie co? Umiem całkiem dobrze liczyć funkcje. Aha, no i wiem, jak rozróżnić średniowiecze i antyk. I orientuję się co to mitoza/mejoza. I wiem, że USA nas wszystkich uratowały, a Chrzest Polski odbył się w 966.
I co? Gdzie są moje pieniądze? Umiem! I mam ładne świadectwo! I co?

...Ale jak to pod kościół, żebrać?

To jest Piekielność, moi drodzy. A historią zacząłem się interesować niedawno. I wiecie co? To zasługa zespołu metalowego, który śpiewał o "ciekawostce" jaką była bitwa pod Wizną. Od tego czasu stwierdziłem, że jesteśmy naprawdę świetnym narodem.

Tylko co z tego, jeśli nikt o tym nie wie?

Polska

Skomentuj (179) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1059 (1729)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…