Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#50337

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Od ładnych paru lat powraca jak bumerang temat braku kontaktu najmłodszego pokolenia ze słowem pisanym. Komputery i telewizja ponoć zawładnęły umysłami dzieci, które czytać nie chcą. Przedstawię Wam więc historię sprzed ponad 20 lat, jak to pewne osoby, które powinny z definicji zachęcać dzieciaki do czytania do tego zniechęcają.

Mowa o szkolnych bibliotekarkach w szkole podstawowej.

Nauczyłem się czytać w wieku pięciu lat. Nauczyłem się bo chciałem, nie z ambicji rodziców. Gdy poszedłem do podstawówki z niecierpliwością oczekiwałem, kiedy będziemy mieć założone karty biblioteczne i kiedy będę mógł z biblioteki skorzystać.

Nadszedł ten dzień. "Na dobry początek" każdy dostał z biblioteki książeczkę do przeczytania. Wiecie, jakie to są książeczki - 15 stron na krzyż, trzy zdania na każdej. Lektura tego zajęła mi jedną przerwę.

Poszedłem więc na następnej przerwie do biblioteki mówiąc, że tą książeczkę już przeczytałem, chciałbym oddać i wymienić na następną. Pani bibliotekarka stwierdziła, że dwóch książek jednego dnia mi nie wypożyczy i mam przyjść jutro. Bo tak.

Cały biblioteczny zapas książeczek dla maluchów, jakie mi podsuwano przerobiłem bardzo szybko. W wieku 8-9 lat zapragnąłem ambitniejszych lektur - konkretnie czegoś z cyklu "Pan Samochodzik".

Bibliotekarka stwierdziła, że ona mi tego nie wypożyczy. Bo jestem za mały i nie przeczytam. Po interwencji wychowawczyni z wielkim fochem książkę dostałem. Przy próbie wypożyczenia następnej - powtórka z rozrywki. Nie bo nie. Do biblioteki przestałem chodzić, nie było po co.

Na szczęście ta pani nie zabiła we mnie miłości do słowa pisanego. Wzbudziła za to głęboką niechęć do bibliotek w ogóle, którą przełamałem dopiero jako dorosły człowiek.

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 807 (893)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…