Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#52570

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I jak tu być rowerzystą w Polsce. Długo w trzech aktach:
Prolog:
Brat od roku cierpi z powodu chęci kupna nowego roweru. W końcu przyjechał w rodzinne strony, by kupić wymarzone dwa kółka. Pomagałem mu trochę w wybieraniu i wczoraj w końcu zdecydował się na pięknego czarnego "Giganta" na 28" kołach za 2k zł. Jako, że był umówiony ze znajomymi, to postanowił, że rower przekazuje w moje ręce, wcześniej jednak mam się kawałek dodatkowo przejechać po mieście zanim odprowadzę go do domu, co by wszelkie usterki od razu odkryć i usunąć przed jego powrotem do swojego mieszkania. Śmiałem się tylko, że "za wszelkie szkody w transporcie nie odpowiadam" i po ukończeniu wszelkich formalności odjechałem.
Akt 1:
Miło się jeździło, ale czas wrócić do domu na obiad i zmianę roweru na własny, by dalej nabijać kilometry. Była 17:30. Jadę sobie ścieżką rowerową przy Grunwaldzkiej w Kielcach (od Społem) i zbliżam się do skrzyżowania z Jagiellońską i widzę, że na przejeździe rowerowym mam zielone światło. Ulice o dziwo puste, nikogo nie widzę po lewej i nie słyszę. No to bez pośpiechu wjeżdżam na jezdnię (zwalniając wcześniej, bo raz straciłem ośkę w kolarzówce zjeżdżając ze ścieżki na asfalt) i nagle pisk hamulców, łupnięcie w okolice tylnych widełek i ja uczę się latać. Lądowanie na szczęście na nogach (z telemarkiem). Jakbym jechał wolniej to albo skończyłbym na masce albo przeleciał przez kierownicę uderzając wcześniej w błotnik.
Jeszcze się nie pozbierałem, a z Wieśwagena Paska B4 Kombi (dziwne, że nie B5) wychodzi gość po 60 i drze się na mnie, że mu wyjechałem przed maskę i że to moja wina. Ja w szoku, zdziwiony lekko sytuacją, słucham jak się kłóci z przechodniami, którzy również przechodzili na pasach w tym czasie. O mój stan zdrowia nie zapytał się nawet. Telefon w dłoń i dzwonię na 112. O dziwo bez problemu się dodzwoniłem i zgłoszenie o kolizji przyjęto. Gostek na to, że przecież ja jestem cały, rower również to po co dzwonić na policję (może po to, by dostał mandat jako nauczkę?). Cały czas oczywiście drze się na mnie.
W tym czasie kazałem mu razem z przechodniem, który był świadkiem zjechać do zatoczki prowadzącej na stację benzynową (dwa cykle świateł minęły zanim posłuchał i przestał blokować skrzyżowanie) i czekać na policję (w tym samym momencie uczyłem się jego numerów na pamięć, bo gostek wyglądał jakby miał zwiać). W czasie gdy ja dzwoniłem do brata (by go poinformować o wypadku) i do taty (co by przyjechał z moimi dokumentami i ogólnie pomógł) przybyła do niego odsiecz w postaci córki, zięcia i wnuka ok 6 lat. I córka od razu zaczęła się wymądrzać, że rower przecież cały (a to że koło nie przekręca się dalej niż 1/4 obrotu to nic) ja też nie wyglądam źle. Świadek mówił, że sprawca nie zwalniał wchodząc w zakręt.
Akt 2:
Po 40 min (18:20) przyjechali cichociemni w Pasku B6 i zaczęli odpytywać co i jak. Sprawca na dzień dobry się już wkopał, że jego wina, bo skręcał w prawo, a ja jechałem prosto ścieżką rowerową. Ja nic do dodania nie miałem. Adrealina mi już schodziła, szok przechodził i zaczął wychodzić ból kręgosłupa, bo a nuż lądowanie naciągnęło mięśnie lub dostałem siodełkiem. No to po kilkunastu minutach od przyjazdu policjantów poszedłem do nich i poprosiłem o wezwanie karetki czy cuś, bo w krzyżu łupie. Policjant zdziwiony, bo pytał 20 minut wcześniej, czy jest potrzebna pomoc, sprawca i córka w krzyk, że kombinuję i chcę wyłudzić kasę od nich. No ale wezwali karetkę. Po 20 minutach przyjeżdża S-ka (po jaką cholerę, wystarczyła by P lub nawet T, bo główny szpital 300m dalej, ale wytyczne to wytyczne) i mnie zawieźli no SOR. W tym czasie jakiś technik policyjny od siedmiu boleści mówił, że tam przecież nie ma przejazdu rowerowego i nakręcał sprawcę. Skończyło się dla gościa na 6 pkt i 350 zł mandatu.
Akt 3:
W szpitalu byłem o 19:00. Jak niewiele osób wie, pierwszeństwo mają ludzie przywiezieni przez karetkę. Oberwało mi się przez to na dzień dobry, że się wpycham w kolejkę, bo mnie wyczytał lekarz. Lekarz młody, może stażysta jeszcze, który pewnie został zmuszony do dyżuru na SORze, zbadał mnie i skierował na dwa TK, trzy RTG i USG (w tym roku już wykorzystałem chyba roczną dawkę promieniowania). Brak kolejki na radiologii (cud w tym szpitalu), TK i USG czyste, tylko czekać na wyniki RTG i po wypis i na miejsce wypadku. No, ale jak to na Czarnowie bywa, nagle cały korytarz ludzi do ortopedy (a to uraz sprzed kilkunastu godzin (czyli sprawa dla przychodni), a to lekarz z przychodni nie potrafił zabezpieczyć zerwanego ścięgna Achillesa i wypisać skierowania na oddział chirurgii/ortopedii, a to paniusia co wchodzi zapytać się i potem mówi że "pani doktor kazała wejść jej córce"). O 21 w końcu udało mi się ponownie zawitać w gabinecie, no ale koniec końców wypisano mnie koło 22 bo była jeszcze wizyta u chirurga (od którego dowiedziałem się, że studiował na tej samej uczelni co ja teraz) i ponowna wizyta po wypis u ortopedy i można wracać do domu. O 22:40 zjadłem "obiad".
Epilog:
Rano jeszcze obolały wstaję i lecę z tatą oddać rower do serwisu (przy salonie gdzie kupiliśmy rower). W między czasie poleciałem poprosić o zwolnienie z praktyki na dzisiejszy dzień (za co jeszcze raz dziękuję Pani doktor) i do domku wyleżeć się i czekać na telefon z policji/serwisu. Serwis dzwoni, mam odebrać rower - cena napraw 60 zł + VAT (coś mało). Umawiam się ze sprawcą by podjechał do serwisu na 17. Ja poleciałem wcześniej, by sprawdzić co zrobili i zrobić jazdę próbną. Dowiedziałem się, że jedyne co niby uszkodzone to: zósemkowane koła (przednie jakimś cudem też), przekręcona kierownica i siodło - coś dziwnie mało. Ramy nie miał jak sprawdzić, ale według mechanika nie jest pokrzywiona (czego ja nie jestem pewien, bo mimo że nigdzie nie było śladów uderzenia na niej, to koło powinno być bardziej pokrzywione jakby ono dostało). Jazda testowa krótka, nic nie czuję niepokojącego. Przychodzi gostek, wykłóca się czemu tak drogo za naprawy (seriously? biorą po 15 zł za centrowanie koła, ogólne sprawdzenie roweru + regulacja przerzutek i hamulców 30 zł - za samo rozpięcie łańcucha zażądali mi gdzieś indziej 15 zł, a za regulację przerzutek i hamulców 100 zł). No ale w końcu płaci, faktura wstawiona na niego, że niby naprawy dokonane. Ja się już żegnam, a ten na do widzenia daje mi odręcznie napisane oświadczenie do podpisania. W nim zrzekam się wszelkich roszczeń co do niego od tego momentu. Ja w tym momencie karpik, przepraszam go mówiąc, że muszę zadzwonić najpierw. Telefon do znajomego prawnika i pytam co robić, bo tu kurcze gostek chce wałki odstawiać. Ten odpowiada, że mam nic nie podpisywać, bo nie wiadomo co z tą ramą przecież (jak się rozejdzie przy 30 km/h, ta raczej brat nie będzie zadowolony), albo wyjdzie mi coś po kilku dniach w kręgosłupie. Podziękowałem za poradę i poszedłem znowu do gostka i grzecznie powiedziałem, że po konsultacji z prawnikiem postanawiam nie podpisywać żadnego oświadczenia mając na uwadze to, że rama nie była sprawdzona z braku potrzebnego sprzętu oraz tego, że jeszcze bolą plecy. A jak chce mieć pewność co do roweru to niech na swój koszt weźmie rzeczoznawcę. Tu rozkręcił się ponownie (jak w dzień wypadku), zaczął mnie straszyć policją, sądem oraz moim tatą! (bo jak byłem w szpitalu to umówili się, by szkodę nie naprawiać z jego OC, by nie stracił zniżek) i ogólnie KAZAŁ podpisać oświadczenie. Po godzinie krzyku z jego strony w końcu się rozeszliśmy w złych okolicznościach (kazał napisać właścicielowi sklepu, że rower jest w pełni sprawny po dokonaniu napraw (dostałem tego kopię razem z kopią faktury). Pozostało mi tylko przeprosić właściciela i mechanika (i jeśli to czytają to jeszcze raz przepraszam) za to całe zamieszanie.
A co ciekawe ani razu nie usłyszałem od tamtego gościa ani przepraszam, ani czy dobrze się czuję (o co podobno pytał moich rodziców.
Jak coś będzie dalej to napiszę.

ścieżka_rowerowa służba_zdrowia kierowcy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (217)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…