Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#55392

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
No. To już nie jestem wykładowcą.
Miałem umowę z uczelnią do dnia 30 września.
Umowę o pracę, z płaceniem ZUS - rzadkość w dzisiejszych czasach. Toteż pracowałem dzielnie.
Warunki nie powalały. Bo dostawałem niespełna 1600 miesięcznie.
Ale, po pierwsze, na rękę. Po wtóre - wzmiankowany wyżej ZUS dawał dodatkowe 700, czyli razem - nieźle.
Co prawda nie mogłem się dogadać z Panem Planistą...
To taki organizm, który ma głowę wielkości planety i układa plany zajęć na kolejny semestr. Tak mi się wydawało.

Trochę zmieniłem zdanie, kiedy najpierw przysłał mi planowane obciążenie godzinowe na poziomie 200 godzin lekcyjnych, a potem, w końcowym rozkładzie, zmniejszył to do... 60.
Człowiek pluł sobie w brodę. Bo zmniejszyłem ilość dyżurów i dodatkowych zajęć, żeby lojalnie wywiązać się ze zobowiązań, a tu... zonk.
Ale nic to. Lubię wykładać.
Nie dawałem się zrazić również takimi drobiazgami, jak poinformowanie mnie o fakcie wykładania nowego przedmiotu na dwa tygodnie przed jego rozpoczęciem.
Przysiadłem, zrobiłem prezentacje i ruszyłem nieść kaganek oświaty.
Nie ruszył mnie również fakt, że na mistrzostwa w ratownictwie zawiozłem studentów za własne pieniądze. Bo delegacji nikt jakoś nie zaproponował...
Chłopakom się należało, przygotowywali się do zawodów długo i ciężko pracując.
A ja nie zbiednieję, więc pojechaliśmy.

Współprowadziłem koło naukowe, toteż, żeby promować uczelnię, woziłem załogę na różne pokazy i prezentacje. Również zyskując milczącą wdzięczność władz uczelni.
Wkurzał mnie nieodmiennie fakt, że Pan Planista rozwlekał moje zajęcia, które spokojnie dałoby się zmieścić w jeden weekend, na 6-7 dni.
Co oznaczało, że mam praktycznie wszystkie weekendy zajęte. Ani gdziekolwiek pojechać, ani wziąć dyżur, bo muszę być na miejscu na 2 godziny w sobotę i tyleż w niedzielę...
Niestety, po próbie negocjacji, Pan Planista obraził się na mnie i przestał pytać o życzenia - po prostu przysyłał gotowy plan.
Naprawdę lubiłem tą pracę, więc nie robiłem afery z niedogodności.
Aż do ostatniego tygodnia.

Umowa wygasała 30 września.
Już 8 października wykonałem telefon do Pani Kadrowej, coby się dowiedzieć, czy jest umowa i - co ważne - czy zapłacili za mnie ZUS.
Usłyszałem, że Dziekan był nieuchwytny (norma) i że podpisze umowy dzisiaj lub jutro.
Pojechałem na konferencję z mojej podstawowej dziedziny.
11 października telefon. Kadrowa:
- Możesz już podpisać umowę, czeka u mnie.
- A są jakieś zmiany?
- Nooo... trochę tak...
- Co to znaczy trochę?
- Widzisz... Kanclerz zmniejszył ci pensum godzinowe, więc i kasy jest trochę mniej...
- Co to znaczy trochę??? To ile będę zarabiał?
- Noooo... jakieś 900 miesięcznie.
Spodnie mi opadły na tą bajońską kwotę.
Zapytałem, czy na pewno taka suma widnieje na angażu. Potwierdziła.
Toteż, żeby chronić lasy, poprosiłem, żeby zamiast kolejnych egzemplarzy umowy, wydrukowała mi świadectwo pracy.
Zapytałem jeszcze o ZUS.
Otóż, skoro nie mam podpisanej umowy, nie zapłacili, to logiczne przecież.
Ale czemu się rzucam, przecież... podatek płaci się do dwudziestego?
I to mówi kadrowa, która powinna być biegła w sprawach opłat???
ZUS płaci się do dziesiątego, a spóźnienie choćby o jeden dzień powoduje, że przez kolejne 3 miesiące system wyrzuca cię jako nieubezpieczonego!
Gdybym wiedział, zapłaciłbym sobie te składki sam.
Ale to przecież zbyt duży wysiłek, zadzwonić i powiedzieć, że planowane są takie zmiany w umowie...
A tak poważnie, Dziekan robi to nagminnie: próbuje postawić pracowników przed faktem dokonanym licząc, że podpiszą umowę i nie będą próbowali negocjacji.
Kadrowa tylko strzeliła focha, kiedy zapowiedziałem, że zażądam wyjaśnień od Rektora. Bo przecież zrobię pod górkę jej i Dziekanowi...
A to, że jestem nieubezpieczony, to przecież żaden problem. Wystarczy przez kwartał nie chorować i nie ulec wypadkowi...

Zdzwoniłem jeszcze do Dziekana. Podziękowałem za współpracę.
Był mocno zdziwiony moją decyzją.
Przecież to normalne, że obniżają wynagrodzenie 0 1/3, że za wszystkie zajęte weekendy w miesiącu dostanę wynagrodzenie proponowane serwisowi powierzchni gładkich i to na pół etatu...
Dlaczego??? To pytanie powtarzał wielokrotnie...
Ano dlatego - odrzekłem - że istnieje granica, za którą kończy się pasja i zaczyna prostytucja.
A tej drugiej nie uprawiam i zacząć nie zamierzam.
Chyba dotarło do niego, że właśnie traci wykładowcę trzech przedmiotów na trzech kierunkach, bo słabym głosem spytał, za jaką stawkę zgodzę się zostać?
Za żadną.
W imię zasad...

Na koniec najlepsze: uczelnia nie ma nic przeciwko zatrudnianiu wykładowców z odległego o 250 kilometrów miasta. Którym, oprócz pensji, musi zapłacić za przejazd i zakwaterowanie. Co z pewnością przekracza oszczędności na pensjach nas - aborygenów...
Jedynym jasnym aspektem tej sytuacji okazał się fakt, że mam teraz od cholery czasu wolnego. Który mogę przeznaczyć na wypoczynek, dokształcanie i bieganie po lesie z karabinem.
I tylko koni - przepraszam - studentów, żal...

P.S. Po 5 dniach dostałem wieść, że uczelnia ZUS jednak zapłaciła. Mogę mieć grypę.

prywatne szkolnictwo... wyższe?

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 966 (1028)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…