Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#60635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiają się tu historie o rodzicach święcie przekonanych, że przekarmianie swoich dzieci jest dla nich zdrowe, więc się dorzucę ;).
Moja historia będzie nie tyle jednak o rodzicach, co dziadkach.

Znacie ten typ, który jak coś sobie umyśli, to tak musi być? Otóż, to cali moi dziadkowie.
Będzie to długie i nieprawdopodobne. Ostrzegłam.

Kiedy byłam pacholęciem w wieku przedszkolnym, z racji tego, że moi rodzice pracowali, za upilnowanie mnie odpowiadali dziadkowie. Co robiła mała Olo, jak wracała z przedszkola? Jadła. A w każdym razie powinna, bo jak to tak, że dziecko po trzech posiłkach nie jest głodne. Rośnie przecież!
No to sadzano do stołu i podawano danie.

Przytoczę mój ranking najbardziej jaskrawych przykładów "dbania o zdrowie" wnuczki:

5) Dwie nogi kurczaka z ziemniakami i tartą marchewką z cukrem. Cała porcja ledwo mieściła się na talerzu.
4) Cztery laski wiejskiej kiełbasy. Informacja, przekazana przez łzy, że nawet tego nie lubię, nie została odebrana przez centralę.
3) Paczka pierogów z mięsem (cała, bodajże 30 sztuk).
2) Miska (nie żartuję) makaronu na maśle z serem i cukrem.
1) Mój absolutny faworyt, który miał miejsce, kiedy chorowałam na grypę żołądkową. Mianowicie, cały talerz gotowanej marchewki, stos kromek z masłem również na osobnym talerzu i 6 (słownie sześć) dokładek zupy... kapuśniak, coby dziecięciu żołądka nie obciążać czymś ciężkostrawnym (?!!). Rzygałam i s*** na zmianę,

Co robić, kiedy dziecko nie chce jeść? Proste. Siedzi przy stole póki wszystko nie zniknie z talerza. Rekord ustanowiłam ślęcząc i rycząc nad posiłkiem przez prawie cztery godziny.
Może wystarczyłoby po prostu powiedzieć twardo, że nie będę tyle jadła, a to co zostanie odnieść do kuchni i olać krzyki? A czy ktoś z was dostał kiedyś talerzem/drewnianą warzechą/łyżką lanie przez łeb, albo po rękach?

Jak to czasami bywa, gdy człowiek się przeje, to wymiotuje. Moja babcia postanowiła znaleźć na to sposób. Pewnego razu zebrała te wymiociny, które jeszcze nie zdążyły przykleić się do dywanu na talerz i oświadczyła bez jakichkolwiek oznak spokoju, że mam to teraz zjeść. Sposób okazał się średnio skuteczny. Tylko na to patrząc zwróciłam jeszcze raz, powiększając objętość śmierdzącej brei z kłaczkami dywanu gratis.

Zakaz zabawy na dworze, biegania, ruszania się gdziekolwiek bez naręcza kanapek i termosu herbaty. No przecież dziecko nie może się przemęczać.

Jestem pierworodna, co z pewnością przyniosło rodzicom szczęście, ale jako młodzi i niedoświadczeni rodzice, zawierzyli bardziej doświadczonym osobom. Mój tata do dziś zarzeka się, że myślał, że tak trzeba karmić małe dzieci. Uprzedzając pytania, rodzice widzieli, że wyglądam jak młode słonia, zwracali mi uwagę, że to nie zdrowe tak się objadać, namawiali mnie, żebym chodziła na rower, zapisywali na różnorakie zajęcia ruchowe. Tylko co z tego, skoro pracowali popołudniami, więc się rozmijaliśmy. A babcia, po każdej sesji ruchowej sadzała mnie przy stole, a w końcu z dziadkiem wykoncypowali, że na żadne zajęcia nie będą mnie zabierać, bo się dziecko przemęcza, a ja zapytana mam zmyślić, co ewentualnie mogłabym robić.
Tak się to ciągnęło, Olo wyglądała jak kulka i systematycznie dobijała dodatkowe kilogramy. Doszło do tego, że doszłam do czterdziestu kilo nadwagi. Momentalnie się męczyłam, wszyscy wokół rechotali na mój widok, a nauczycielka cmokała zniesmaczona, kiedy sapałam jak lokomotywa po lekkim truchciku i komentowała, kiedy rozpakowywałam drugie śniadanie (swoją drogą gabarytu pikniku).

Nie protestowałam, wizja drewnianej warzechy wisiała nade mną i skutecznie przymykała jadaczkę. Jednak po naprawdę mocnych szturchańcach w szkole coś pękło. Wróciłam spłakana do domu, postawiony przede mną obiad zrzuciłam na ziemie, wrzeszczałam, że mam tego dosyć. Odbyła się awantura, dostałam lanie, ale posiłku nie zjadłam. Próbowałam zostawiać drugie śniadanie w domu, ale dziadek przynosił mi je do szkoły, więc zaczęłam je po prostu wyrzucać.
Zaczęłam naciskać na spacery, na rower. W końcu przełamałam się i pogadałam z mamą, że ja wbrew zapewnieniom babci, wcale nie chcę tyle jeść.


Konfrontację pomiędzy moimi rodzicami a dziadkami można porównać tylko do apokalipsy. Nie pamiętam, jakie słowa padły, natomiast lepiej zapadło mi w pamięć walenie pięściami w ściany przez dziadka, czy tłuczone w złości talerze przez babcię, jak również wiązanki, którymi rzucał mój ojciec i płacz mojej mamy. Ostatecznie stanęło na tym, że mama zmieniła pracę, żeby móc mi gotować i dopilnować, żebym poszła na rower a potem karate.

Dzisiaj utrzymuję wagę 60 kg, przy 1,65 cm, więc nie jest najgorzej, choć chyba już zawsze, kiedy popatrzę w lustro moją pierwszą myślą będzie "powinnam schudnąć".
Moja babcia waży obecnie prawie 100 kg, a jest ode mnie niższa 15 cm. Nazywa mnie anorektyczką i życzy pobytu w szpitalu za każdym razem, kiedy odnoszę do kuchni talerzyk ciastek, który mi wręcza.

Ktoś już to mówił, ale nikt nie zabroni mi powtórzyć, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.

gastronomia domowa :)

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1126)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…