Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#61849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia jakich wiele, nawet tutaj. Do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia, że mądry z pozoru facet dał się "zrobić" jak dziecko.

A więc, kolega zmienił samochód. Jego wysłużony VW golf zbliżał się niestety do kresu istnienia, poza tym powiększyła mu się rodzina, więc postanowił nabyć coś większego.

Spytał mnie o radę. Nie bardzo chciałem mu coś konkretnego zaproponować, zresztą nawet nie bardzo się znam, rzadko zmieniam auta, poza tym wiadomo jak jest z tymi osobami co "dobre rady dają" - nieraz potem są obwiniane o całe zło tego świata.
Niechcący wymknęło mi się, że mógłby nabyć 2-3 letniego Peugeota czy Forda, albo nową z salonu Dacię czy Skodę na gwarancji w całkiem niezłej wersji za planowaną na zakup kwotę.

No i usłyszałem - że jestem idiota, że tylko "Niemce" to prawdziwe auta (bo tyle lat śmigał golfem "dwójką" i nic), że reszta to szmelc, że samochodów na "F" nikt normalny nie kupuje, wreszcie, że jakby Dacią, Kią czy Skodą zajechał po zakład pracy, to koledzy przestaliby się do niego odzywać. No cóż...

Po tygodniu przyjechał. Pięknym, błyszczącym, pachnącym kombi. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że maska odcieniem lakieru nieznacznie odbiega od reszty, więc poradziłem znajomemu, żeby pojechał do serwisu sprawdzić auto. Ale "nie, co ci do łba ci przyszło, auto jest lalka, przecież od razu widać, sprzedawca tak zachwalał...".

Z jego słów wynikało, że auto kupił u handlarza, który to z kolei odkupił go od niemieckiego lekarza, który tknięty paraliżem nóg, musiał z bólem sprzedać swój wychuchany skarb.

Tak, tak, żartobliwe powiedzonka o "Niemcu, co jak sprzedawał to płakał" nie biorą się znikąd. Myślałem, tylko, że ci, którzy wierzyli w takie gadki albo wymarli, albo nauczeni doświadczeniem przestali w to wierzyć. No ale jednak kolega pojechał sprawdzić samochód. Co się okazało - tony szpachli na nadkolach, dachu i drzwiach, krzywe podłużnice, brak poduszki powietrznej - auto było po jakimś niezłym wypadku. No ale to dopiero początek.

Co się okazało w trakcie rocznej eksploatacji?

- kretyn, który "uzdatniał" samochód założył lampy od "anglika", co wyszło podczas przeglądu i nieco uszczupliło zasoby finansowe kolegi.
- padł filtr cząstek stałych (kupowanie diesla, żeby jeździć 2 km w tę i z powrotem do pracy to faktycznie świetny pomysł) - kolejny spory wydatek
- pojawiły się pęknięcia w głowicy - kolejne kilka tysięcy w plecy
- rozwaliło pompę oleju - wymiana 1/3 silnika (stary rozrząd nie pasuje do nowej pompy) i kolejny kosmiczny wydatek
- regularne usterki niemal wszystkiego - pompa paliwa, przeróżne czujniki, elektryka itp.
- wreszcie padły byle jak regenerowane wcześniej wtryskiwacze i znowu serwis sporo zarobił

Słowem - w te wszystkie awarie mój szanowny kolega władował kwotę niemal równą wartości swego wymarzonego auta. Dlatego, że raz - bezkrytycznie uwierzył w łgarstwa handlarza, dwa - został tak wierny polskim stereotypom motoryzacyjnym, że gotów był ponieść dla nich każde koszty.

Tylko kto tu był "piekielny"? Handlarz czy mój szanowny znajomek? A może obaj?

I zagadka na przysłowiowy "deser" - proszę podać markę i typ auta kupionego przez mojego kolegę.....:)

handel samochodami

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 359 (439)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…