Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#62245

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uśmiałam się dziś.

Choruję na łysienie plackowate od dziecka. Jest to prawdopodobnie przypadłość autoimmunologiczna, nieuleczalna, nie da się nią zarazić. Na szczęście wypada mi już niewiele włosów, a po kilku miesiącach odrastają. Nie mogę sobie poradzić jeszcze z brzydkimi paznokciami, co często towarzyszy schorzeniu.

Historię choroby rzadko wspominam. Trzecia klasa podstawówki, zbliża się pierwszy września, wszystko, co potrzeba dziewczynce do szczęścia uprasowane czeka, babka chce zaplatać boskie warkocze, a tu masz ci. Tu łysinka, tam łysinka... Jakoś dało się zasłonić, bo czas naglił, ale przez kolejne dwa tygodnie wypadło dwie trzecie włosów. Zawzięłam się i nie zabarykadowałam w domu, tylko dzielnie maszerowałam na lekcje.

Aby nie przylgnął przydomek „łysa”, co jakiś czas toczyłam krwawe bójki „na piaskownicy”, bo tak się nazywał szkolny podziemny ring. Usytuowany był na końcu boiska, toteż zanim szacowny pedagog zdołał się dotoczyć, sprawa była załatwiona. Którykolwiek z uroczych koleżków szkolnych zaszemrał „e, łysa!”, odpowiedź padała: „po lekcjach na piaskownicy”. Raz na wozie, raz pod wozem, paru delikwentom wybiłam po zębie i ksywka została taka, jaką sobie umyśliłam. To były lata osiemdziesiąte i nikt z dorosłych specjalnie w nasze sprawy się nie wtrącał.

Rodzina uporczywie szukała antidotum. Jako że nie były to czasy internetu, tyleśmy wiedzieli, co się udało z dermatologów wycisnąć, a każdy miał swoją świętą rację. Najgorzej wspominam wizytę u szeroko reklamowanej pani ze Szczecina.

Stworzyła teorię, że łysienie jest spowodowane grzybicą, „tak małą, że jej nie widać”, opatentowała kremy z własnym profilem na wieczku i hajda sprzedawać po cenach złota. Wizyta – koszmar; dziesiątki ludzi stłoczonych w małym korytarzyku, ukradkiem przyglądających się sąsiadom na zasadzie „może nie wyglądam tu najgorzej”, przybitych, zdrożonych, przez całą Polskę jechali, bo usłyszeli o cudotwórcy. Pani i jej synek przez kilka godzin mieszali ludzi z błotem, zanim sprzedali maści. Wykład o cudownej metodzie zmienił się w tyradę o cudownej właścicielce patentu, Amway mógłby się uczyć. Każdy był oglądany na oczach wszystkich w ciasnym korytarzyku, słuchał wykładu na temat braku higieny albo ogólnych swoich przywar, po czym wychodził z płaczem lub zaciskał zęby i czekał na maść. Do dziś, choć to było ponad 20 lat temu, wyraźnie widzę obraz prześlicznej Ukrainki w chusteczce na łysej głowie, która stoi przy oknie i trzęsie się od płaczu po słowach: „A po co swołocz tu przyjechała?! Brudasy i nieroby! U siebie siedzieć!”

Oczywiście włosy odrosły, a później wypadły, jak co roku.

Gdzieś w wieku dwudziestu pięciu lat piorun mnie strzelił i przestałam się przejmować czymkolwiek. Założyłam, że to ja mam się dobrze czuć, a nie uszczęśliwiać estetycznie wszystkich wkoło, ich problem i do teraz nawet specjalnie nie zasłaniam ubytków. Zapominam o nich. Są zresztą niewielkie, ot, jak pięciozłotówka.

I słucham od lat przerażających mądrości, od całkiem obcych i od dobrych znajomych:
- Ale to na pewno nie jest zaraźliwe? (przyjaciółka po paru latach)
- Nie siadaj na mojej kanapie, właściwie nigdy nic nie wiadomo. (mama)
- Nie dotykaj tej pani, widzisz, że chora. (w autobusie)
- Dlaczego pani tu siada i ludzi zaraża? (w autobusie)
- Naprawdę, może sobie kup jakąś perukę, przecież to ohydnie wygląda. Strach patrzeć. (dobra znajoma)
- E! Paaa! Paaatrz! Zoba, jaka lala wyliniała! Hehehehe!! (gimbaza; rozejrzałam się mimowolnie za piaskownicą).

I dziś w aptece (kupowałam igły do iniekcji dla kota, który musi dostawać kroplówki) słyszę za plecami:
- Od tego ćpania aż jej włosy wylazły! Chore, brudne, świńskie to, dalej ćpa! Zamknąć i nie puszczać do ludzi! Do roboty!
Najpierw robię, później myślę: odwracam się błyskawicznie, chwytam panią za przedramiona i syczę:
- A teraz panią zarażam! I pani też wypadną wszystkie! I hifem, i grzybem, i hemoroidami też zarażam! Ha!
Kolejkę wymiotło, aptekarka z kamienną twarzą podała paragon. Chichotałam całą drogę do domu.

Muszę na koniec podkreślić, że podziwiam ludzi z łuszczycą, schorzeniem pokrewnym, że mają odwagę z domu wyjść. Nawet nie wyobrażam sobie, czego muszą wysłuchiwać, w porównaniu mój problem to detal. Pozdrawiam wszystkich choruszków :)

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 917 (1001)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…