Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#62490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika glazurnika.

Przez dość długi czas pracowałem w tzw. wykończeniówce tzn. układaniem glazurę, terakotę, gres, gipsowałem ściany, robiłem sufity podwieszane, montowałem parapety, robiłem schody, zajmowałem się białym montażem, montażem mebli kuchennych. Często bawiłem się w hydraulika, czy elektryka. Ponieważ nigdy się tego nie uczyłem, najpierw robiłem robótki u siebie, potem u znajomych po kosztach lub za „to ja chociaż upiekę ciasto”, potem jak już „ogarnąłem temat” stwierdziłem, że może warto robić to zarobkowo, no i poszło. Klientów miałem baaardzo dużo, zlecenia od „paru płytek na balkonie” do wykończenia „pod klucz” domów, więc na tyle zleceń trafiło się kilka czarnych owiec...

Jednego się nauczyłem bardzo szybko. Po kilku scysjach, że coś miało być inaczej, taniej i w innym kolorze, zawsze spisywałem umowę, żadnego umawiania na gębę, wszystkie zmiany wpisujemy do umowy, gdzie w załączniku możliwie dokładnie był określony zakresu prac, cena, data zakończenia i inne dość istotne szczegóły, np:
kto wywozi gruz/śmieci (bo wszystko jest dodatkowo płatne, nie ma nic za darmo).

„Państwo iniemakontaktu”.

Po kilku wstępnych telefonach, umawiamy się w piątek na budowie, w celu ustalenia zakresu prac, pomiarach, podpisaniu umowy. Właściwie wszystko jest dograne, problem polega na tym, że państwo w niedzielę wylatują na 3 tygodnie na urlop i chcą, żebym w tym czasie zrobił im kilka pomieszczeń. Mają projekt, wybrane płytki, wszystko ustalone, pomierzone, chcę obejrzeć płytki... Ale płytek nie ma, wybrane są z katalogu, kupią w sobotę. W sobotę nikt się nie odzywa, w niedzielę wieczorem telefon, że właśnie kupują płytki. Tylko, że płytki na zamówienie, będą we wtorek, kurier przywiezie, ja mam je przenieść, rozliczymy się jak wrócą.

Fajnie, tylko w poniedziałek miałem zacząć. Wtorek, jadę na budowę, kurier przyjeżdża skoro świt, około 14, kolejne pół dnia poszło.

No i ciekawostka, niby towar jest, z zamówieniem wszystko się zgadza. Ale nie ma kleju, nie ma fugi, nie ma silikonu, folii w płynie. Ale, ale... płytki 60x60 cm? Nie mam takich w projekcie. A te małe paczuszki? Płytki 20x10? Nie ma w projekcie. Jeszcze raz sprawdzamy dane, wszystko się zgadza z zamówieniem, za to nic się nie zgadza z projektem.

Ostatecznie płytki odebrałem, telefon do „państwa”… jeden, drugi, szesnasty... nikt nie odbiera albo odrzuca połączenie.
Jeszcze raz szybkie porównanie płytek i projektu, może czegoś nie zauważyłem, ale nie, żadnych zmian nie ma.

Dzwonię na telefon „awaryjny” do rodziny państwa. Siostra nic nie wie, w sumie jest zaskoczona, że w ogóle dali komuś jej nr telefonu, ale obiecuje zadzwonić i spróbować coś wyjaśnić. Wkrótce dzwoni, dodzwoniła się do brata, a ten ją ochrzanił, że jest na urlopie, nie będzie teraz rozmawiał o remoncie, a ja wszystko wiem. Hmmm, ciekawie się robi.

Znów dzwonię, po 20 czy 30 nieodebranych połączeniach wyłączają telefon. Skoro „wszystko wiem” to próbuję coś wykombinować, liczę metry kwadratowe płytek i próbuję dopasować do pomieszczeń, nic nie pasuje, tu za dużo, tam za mało, wychodzi, że glazurę na suficie mam położyć, czy co? A są dwie łazienki, kuchnia, schody, garderoba, schowek pod schodami, kotłownia, tu podłoga, tam podłoga i ściany... zrobię źle - będzie moja wina, zrobić dobrze nie mogę, nie jestem jasnowidzem.

Wieczorem kolejny raz oglądam projekt, na dole są dane projektanta, szybki telefon i w środę jadę porozmawiać o projekcie, może mam starą wersję? Podjechałem, pani projektant (projektantka?) wnętrz mocno zdziwiona, nie kojarzy takiego zlecenia. Ogląda „projekt” i stwierdza, że właściwie to nie jest projekt tylko jej szkic do zrobienia projektu. Ktoś musiał zrezygnować, a szkic zabrał. Ona nic nie wie i nie pomoże.

No cóż, zrobiłem wszystko co mogłem zrobić, telefon do „państwa iniemakontaktu” wyłączony, pojechałem na kolejną robótkę (a kolejny dzień w plecy).

Mijają trzy tygodnie, niedziela, godzina 23, dzwoni telefon. „Państwo” dzwonią z awanturą, krzyczą coś o niepoważnych gówniarzach, karach, sądach, oni nie mają gdzie mieszkać, mam im klucze oddawać (natychmiast oczywiście), oni mnie zniszczą, nikt nic już u mnie nie zleci do zrobienia, takie tam bzdury.
Ostatecznie umawiamy się na poniedziałek na budowie, państwo wkurzeni, ja też troszkę, proponuję panu, żeby wskazał mi płytki do kuchni, (w projekcie białe 30x20 cm, powierzchnia 6m2 więc powinno być kupione troszkę więcej). Pan leci do palety i wyciąga płytki 20x10 cm i triumfalnie macha, że to przecież oczywiste, że to te!! Tyko dlaczego płytek jest 4,5 m2? Bo on odjął glify, bo jednak nie będą w płytkach, a jak zabraknie to przecież można dokupić!

Noż kuźwa, brawa dla pana! Z resztą płytek było podobnie, tyle, że niektórych było mniej, a niektórych więcej (dużo więcej) niż potrzeba... i weź się człowieku domyślaj gdzie co ma być. Co ciekawe, na schody, gdzie muszą być twarde płytki (terakota czy gres) kupili miękkie płytki ścienne...
A klej i inne drobiazgi to powinienem sam kupić i byśmy się rozliczyli (w umowie było co innego).

Do tego momentu jeszcze jestem w stanie ludzi zrozumieć, poszli na zakupy, coś im się spodobało, więc coś tam zmienili, ale dlaczego nie poinformowali o tym mnie?

Za to odpowiedź dlaczego nie odbierali telefonów mnie rozwaliła: „Bo oni byli na urlopie, a na urlopie nie będą myśleć o takich sprawach, bo urlop jest po to, żeby odpoczywać).

No i kto tu jest niepoważny...
Płytek ostatecznie im nie ułożyłem, jakoś nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia.

glazurnik amator w akcji

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 859 (881)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…