Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#64423

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będę miała kilka historyjek "pracowych".
Jako, że zima w naszej firemce to okres martwy, a przez przypadek natknęłam się na ogłoszenie o pracy w zakresie moich zainteresowań - dlaczego nie? Jesteśmy ogromnymi zwierzolubami, hodowałam większość gatunków dostępnych w popularnych "zoologach", można powiedzieć : byłabym sprzedawcą-pasjonatem.

Historię o "szefowej" zostawię jako wisienkę do następnej historii.

Byłam tam na dwa dni próbne.
W czasie pracy do zoologa zawitał duet tata-syn. Chłopak około 6-7 lat. Każdą rybkę by chciał. Tata wydaje komendę "łowimy". Pytam o gatunki, ilość, płeć, wybór konkretnych osobników.

-Pani łowi co się synowi podoba.

Włażę na stołek, otwieram akwarium i słucham. Chłopak wybiera ryby kompletnie... "z czapy". Gatunki ławicowe - po jednej sztuce. Rybki z różnymi wymaganiami odnośnie wody i z różnych biotopów.
Lekko zaniepokojona próbuję wyjaśnić Panu Ojcu, że to... nie tak działa i próbuję uzyskać jakieś informacje odnośnie parametrów wody i wielkości zbiornika.
Na co słyszę tekst, który sprawił, że zamarłam z siatką w ręku i zapamiętam go na długo.

- Pani łapie to co syn chce, one i tak umrą.
- Aa... ale jak to umrą?
- No umrą. Wszystkie umierają.
- To może ja jakoś pomogę, żeby z tej umieralni zrobić akwarium?
- A po co. Pani wie jaką syn ma frajdę jak przychodzimy po nowe rybki?

Szefowa kazała łowić. Bo... "to dobry klient, co tydzień przychodzi po ryby".

Jednym słowem, ojciec kupuje dziecku ryby, żeby zdechły i syn miał frajdę, bo kupią następne, które też zdechną.

I jak to nowe pokolenie ma być normalne, skoro rodzice wpajają, że śmierć taka fajna?

zoolog

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 959 (1025)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…