Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#64860

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam za granicą, dokładniej - w Londynie. Polskie produkty są ogólnodostępne w różnych sklepach, jednak wiadomo, kiedy po drodze mija się Polski Sklep (załóżmy, że będzie to nazwą własną), to czasami wpada do głowy coś, co można na szybkiego kupić. Problem w tym, że chyba jestem jakaś wybredna, ale znalazłam jeden sklep, do którego chodzę z przyjemnością. W innych wizyta kończy się zazwyczaj tak samo...

Problemy typowego Polskiego Sklepu w Londynie? Proszę bardzo:

1. Notoryczny brak cen na produktach. Stąd wcześniejsze wspomnienie o byciu wybredną, jednak po prostu lubię wiedzieć, czy nie przepłacam sporej sumy (bo jednak ceny są bardzo różne) za drobny produkt. Niestety, w niektórych sklepach cen po prostu nie ma. W ogóle. Więc opcje są trzy:

a) Wyjść (chyba najrzadziej stosowana, jednak upodobana przeze mnie).
b) Pytać o cenę personelu, który jest tym faktem bardzo niezadowolony... Jednak nie ukrywajmy, kto by był szczęśliwy w obliczu potoku pytań w stylu "przepraszam, ile kosztuje ten sok? aha, a ten?"? No na pewno nie ja, więc z szacunku dla personelu po prostu uciekam do opcji A.
c) Ładować wszystko do koszyka i kupować bez względu na cenę (tej opcji nie praktykuję, oj, nie, bo ceny często okazują się na tyle przebite, że w angielskim sklepie za te same POLSKIE produkty zapłacilibyśmy o 5 funtów mniej).

2. Kiedy ceny są, a przynajmniej ich część... Przy kasie spotyka nas niespodzianka. Chyba nigdy tyle razy się nie zdziwiłam w kwestii cen, nigdy nie usłyszałam "a bo na półce jest stara cena" lub "a bo jest tyle towaru, że nikt nie będzie zmieniał cen". Fakt, różnica często jest niewielka - 10, 20, 30 pensów. Jednak kiedy mamy do wydania konkretną sumę pieniędzy i wybieramy produkty, które wyjdą nam "na styk" (bo np akurat tyle gotówki mamy przy sobie) przy kasie pozostaje opcja płacenia kartą.

3. Kasy, które zamiast nazw drukują słowo PRODUKT. Nigdy w Polsce nie spotkałam się z paragonem złożonym ze słowa PRODUKT i obok podanej ceny. Pamiętam raz, kiedy po drodze wpadłyśmy z mamą po kilka rzeczy, bo (nieznany nam wcześniej) Polski Sklep był dosłownie obok przystanku autobusowego, a nasz autobus miał być za 10 minut. Zakręciłyśmy się po sklepie, złapałyśmy kilka drobnych rzeczy, zapłaciłyśmy i dosłownie zdążyłyśmy na autobus. Jakie było zdziwienie, kiedy się okazało, że paragon składał się właśnie ze słów PRODUKT i dopisanej ceny. Problem polegał na tym, że naklejki na kupionych rzeczach i cyferki na paragonie w żadnym przypadku się nie sprawdziły. Do dzisiaj nie rozszyfrowałyśmy co było w jakiej cenie...

4. Polskie Sklepy dla Polaków. Na szczęście nie wszystkie, jednak spotkałam się z sytuacjami, kiedy osoba anglojęzyczna wychodziła dosłownie z kwitkiem - nikt z obsługi nie potrafił wydusić z siebie słowa w języku angielskim. Kilka razy sama tłumaczyłam coś klientom lub robiły to inne osoby w sklepie, za to dziewczyny (zazwyczaj) zza kasy bez zażenowania czy zawstydzenia wzruszały ramionami.

Możliwe, że to tylko ja jestem dziwna, wymagająca i odstająca od normy? Jednak jest to piekielne, szczególnie kiedy podróż do Polskiego Sklepu zamiast z przyjemnością kojarzy się z oszukiwaniem oraz brakiem zainteresowania. Oby sprzedać i się dorobić.
(Znalazłam jeden, naprawdę dobry sklep, z przemiłą obsługą, cenami, świetnymi produktami. JEDEN. Na niezliczoną ilość.)

Ach, czy wspominałam o przeterminowanych o kilka tygodni produktach, które zostają wystawione w promocji? Żyć, nie umierać.

Polskie Sklepy w Londynie

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (548)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…