Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądam ten serwis już od ładnych kilku lat i dziś postanowiłam dodać moją drugą historię, niebezpiecznie podobną do pierwszej, co niezwykle mnie smuci. Słowem wstępu - jestem 27 letnią dziewczyną, a bardziej prywatnie matką, żoną i urzędnikiem. Od razu zaznaczam, że nie jestem typową biurwą chlipiącą kawkę i zajadającą ptasie mleczko. Urzędnik ze mnie dość niskiego szczebla, bo kimże jest protokolant? Człowiekiem od pisania i sekretarką w jednym. Mimo wszystko bardzo lubię swoją pracę, nie narzekam na zarobki, bo cieszę się, że pracę w ogóle posiadam i sumiennie wypełniam obowiązki. Ale nie o mojej pracy dzisiaj (chociaż historii piekielnych mogłabym z niej mnożyć).

Pisałam już wcześniej o tym, że jestem dość pokaźną osobą. W apogeum (3 miesiące temu) moja waga doszła niemalże do 150 kg. Mam zdiagnozowane PCO, na razie leczę się hormonami, które mają mi zbić czterokrotnie przekroczony testosteron, a wizytę w specjalistycznej poradni ginekologiczno-endokrynologicznej mam wyznaczoną dopiero na sierpień. Czekam na nią z wytęsknieniem.

W każdym razie, posiadając to niemalże 150 kg na liczniku, ciężko mi było w ogóle zejść z łóżka, a całą życiową siłę kierowałam na to, żeby jakoś móc pracować. Stosowałam wiele diet, które nie dawały nic, albo zupełnie niewiele. W końcu zawzięłam się, sama poszperałam w necie (i takk szperałam przez tydzień, był to proces mocno złożony) i ułożyłam sobie dietę. W pierwszym miesiącu schudłam 10 kg. W końcu mogłam zacząć się bardziej ruszać i robić coś więcej ze sobą. Udałam się do sportowego sklepu na "D", gdzie nabyłam dresowe gacie i bluzkę oraz sportowe buty i stanik. Poszłam za ciosem. Codziennie zaliczałam spacer ok. 2-3 km.
Na dzień dzisiejszy schudłam już 17 kg i bardzo się z tego cieszę, jednocześnie kombinując co mogę robić więcej. Stanęło na basenie. Koleżanki z pracy ciągną, a i mój ból kolan i kostek prosi o wodne ćwiczenia. Zamówiłam sobie nawet strój kąpielowy rozmiar "hipopotam".

I gdzie w tym wszystkim piekielność, zapytacie... Otóż w ludziach...

Poszłabym na ten basen, ale cholernie się boję. Szyderstwa, śmiechów, wyzwisk. Mam niestety ku temu powody.
Przytoczę kilka sytuacji z moich codziennych spacerów.
Pan na oko lat 45-50, wychodzący z pieskiem na spacer. Jak nie wrzaśnie "Może byś się tak kur... świnio odchudziła!!!!".
Starsza kobieta, dość korpulentna, siedząca sobie na ławce i monitorująca osiedle, patrząc na mnie i kręcąc głową "No co za świnia!!!".
Grupka młodzieży, na oko gimnazjalistów, trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Krzyk na całe gardło "Ty spasiona świnio!!!!".

Bądź też sytuacje w mojej drodze do pracy.

Dziadek w autobusie "Gdzie się kur... pchasz z tą wielką dupą!".

Takich sytuacji można mnożyć. Niczego tak nie pragnę jak dla własnego zdrowia (bo o wygląd mi nie chodzi) zrzucić trochę wagi. Moja choroba bardzo mi to utrudnia, a ludzie z urzędu uważają, że sama sobie na to zapracowałam i, że jestem leniwym grubasem. Tylko, że jak zaczynam coś z tym robić, to szyderstwom nie ma końca. Najchętniej zamknęłabym się w swoich czterech ścianach i nigdzie nie wychodziła...

KrK NH

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (739)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…