Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#67587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O pracy w branży gastronomicznej było już niejedno powiedziane, pozwolę sobie jednak dodać coś od siebie.
Kilka lat temu pracowałam jako kelnerka w restauracji w jednym z większych polskich miast. Lokal blisko centrum, dość drogi i stadnie odwiedzany przez obcokrajowców.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej zaproponowano mi umowę zlecenie i stawkę 6zł/h za pierwszy miesiąc. Po tym czasie stawka miała wzrosnąć do 7 i miałam dostać umowę o pracę. Nikogo chyba nie zdziwi jak powiem, że przez kilka miesięcy pracowałam na czarno? Umowę miała tam jedna osoba - na 1/8 etatu. Skarbówka dostała co chciała, to nikt nie robił problemów.

Wypłata? Jaka wypłata?
Pracowałam około 250 godzin w miesiącu. Daje to 1500zł miesięcznie. Nawet tyle nie dostałam za przepracowane pół roku. Siedziałam cicho ze względu na napiwki - zdarzały się dni, kiedy goście potrafili zostawić 200zł i więcej.

Szefostwo.
Horror. Co niedzielę miała miejsce biesiada - jedna z sal została zamykana dla szefa z żoną i ich 5 potomków. Zarówno dla nas jak i dla kucharzy obsłużenie ich było priorytetem - nieważne, że nie ma kto podać gościom kart, nieważne że dania stygną, nieważne że klienci zdenerwowani czekaniem wychodzą - szefostwo jest najważniejsze. Do dzisiaj żałuję, że nie uwieczniłam pobojowiska, jakie zawsze zostawało po obiadkach. Zalane stoły, kości rzucone w kąt, przeżute resztki na oknie, pełne pieluchy i brudne chusteczki to norma. Bo szefa nie obowiązuje kultura czy dbanie o porządek - przecież jest u siebie. Oczywiście trzeba było to posprzątać i oczywiście nikt nam za to nie zapłacił - nie ma wypłaty, nie ma napiwku.

Pani Menager.
Pani menager nie miała pojęcia o gastronomii. Nie wspominam o kwestiach takich jak stanie nad garami czy zrobienie kawy. Zero pojęcia o cenach, o zamówieniach, o kontaktach z gośćmi, robieniu rezerwacji czy organizacji imprez zamkniętych - bo przecież to nie problem żeby w 3 salach zorganizować 5 imprez komunijnych na tą samą godzinę. I wpisać w grafik 2 kelnerki i 1 kucharza. Efektem są niezadowoleni goście - rezerwacja na powiedzmy 12, pierwsze danie dostają 12:30, drugie po 45min siedzenia przy brudnych talerzach a deser jak dobrze pójdzie ok 14. A jaki jest efekt niezadowolenia gości? Oczywiście praca wolontariacka.

Pani Menager posiadała 2 pociechy - późne przedszkole i wczesna podstawówka. Jako że mieszkała nad restauracją dzieciarnia spędzała cały dzień z nami- latając między gorącymi garami, zaczepiając klientów czy ładując brudne od zabawy paluchy do talerzy. A co robiła w tym czasie mama? Rozmawiała z szefem. Żadnemu z nich to nie przeszkadzało.

Restauracja jest już dawno zamknięta (samo zamknięcie jest tematem na osobną historię). Zarówno dostawcy jak i właściciele budynku mieli dosyć użerania się z tak rzetelną firmą. Ich należności były wypłacane tak samo systematycznie jak nasze pensje.
A plotka głosi, że ostatnio szef otworzył nowy lokal - w ścisłym centrum, z jeszcze droższym menu i jeszcze droższym czynszem... Zobaczymy ile tym razem się utrzyma ;)

PS. Dla tych co zarzucą mi materializm i patrzenie za napiwkiem - osobiście pracuję po to, żeby zarobić. Nie ma wypłat to skądś pieniążki muszą się wziąć. Jeżeli mam pracować za "Bóg zapłać", to już wolę siedzieć w domu.

gastronomia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (354)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…