Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#69721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mówi się, że jaka praca, taka płaca. Tylko czy to przysłowie się już nie przedawniło? Czy to tylko w moim wyobrażeniu pracodawcy zaczynają sobie z nas żartować?

Pozwolę sobie zacząć od krótkiego wstępu.
Jestem z rodziny w której nigdy na chleb nie brakowało. Moi rodzice są wykształceni i sami od podstaw zbudowali sobie dostatnie życie. Zawsze uczyli mnie szacunku do sprzedawców, sprzątaczek czy dozorców - w końcu to oni pomagają naszemu społeczeństwu poprawnie funkcjonować. Mimo tego tata i mama nigdy nie nalegali abym pracowała studiując, a ja nawet się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero kończąc liceum poznałam przyjaciółkę, która uświadomiła mnie czym jest ciężka praca (no i, że się opłaca :).

To ona zmotywowała mnie do prób dorabiania na dodatkowe luksusy w postaci droższych butów (miałyśmy 17 lat, więc podstawy do życia zapewniali nam rodzice). Zaczęłyśmy od roznoszenia ulotek z pizzerii, potem szukałyśmy pracy w kawiarniach, sklepach. Mi udało się w końcu zdobyć pracę w pewnej firmie zajmującej się projektami unijnymi, ale kolidowała ona z moimi obowiązkami na uczelni i dlatego odeszłam.

Z perspektywy czasu uważam to za wielki błąd. Pracowałam w paru miejscach w międzyczasie, a teraz chciałabym podzielić się wiedzą na temat sposobu traktowania młodych ludzi przez pracodawców. W trzech punktach postaram się streścić najbardziej wkurzające epizody. Tyczą się one tylko pracy dla studentów, mogę sobie tylko wyobrażać jaki ciężar musi spoczywać na innych ludziach bez wykształcenia.

3. Brak szacunku do drugiego człowieka.

Jak oczywiście wiemy, na linii kandydat-pracodawca, ten drugi jest na pozycji wygranej. To on może sobie wymyślić o co będzie pytał, jak się zachowa i czy przyjmie tego pierwszego. Jednak nie zapominajmy, że w ostatecznym starciu oboje jesteśmy ludźmi. Raz zdarzyło mi się, że musiałam jechać na drugi koniec miasta, żeby w końcu zostać wyrzucona za drzwi 2 minuty po rozpoczęciu rozmowy. Powód? Wieczorowe studia RZECZYWIŚCIE odbywają się w wieczór, czego oczywiście nie da się ustalić przez telefon.
Innym razem rozmowę przeszłam pomyślnie, zostałam zaproszona na szkolenie w wielkim hotelu. Polegało ono na pomocy w roznoszeniu materacy do łóżek i sprzątaniu pokojów po krótkim wprowadzeniu z zakresu środków czyszczących.

Nagle problemem okazało się, że zechciałam wyjść po 8 godzinach (prawnie maksymalna ilość w ramach której pracodawca nie musi płacić), bo przecież oni potrzebują abym wysprzątała PRZYNAJMNIEJ dwa pokoje. Wspomniałam, że hotel otwierał się następnego dnia? Jak mniemam szukali darmowej siły roboczej. Szkoda tylko, że dziwnym trafem na prezentacji w slajdach była data sprzed miesiąca, trzy inne piętra już posprzątane (mimo braku pracującego na stałe personelu, szkolone byłyśmy przez panie z innego miasta), oraz fakt, iż 10 innych dziewczyn "na szkoleniu" zostało posprzątać ten drugi pokój. Domyślam się, że pracy raczej nie dostały.

2. Naginanie zasad.

Normalnym jest, że studentom oferuje się umowę-zlecenie. Dla niektórych jest ona wygodna, ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się często jedyną opcją. Wiele miejsc zatrudnia na taką śmieciówkę jednocześnie każąc przychodzić o wyznaczonych godzinach i pracować pod nadzorem pracodawcy według jego zasad. Jednak niewiele młodych ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że ten opis jest podstawą do przydzielenia umowy o pracę, nie umowy-zlecenie. Inaczej mówiąc - wiele pracodawców zwyczajnie łamie prawo i można ich na tej podstawie podać do sądu.

Wiemy jednak jak to wszystko działa w praktyce, dlatego raczej nikt nie będzie podejmował się takiej walki. Mimo to warto jest znać zasady swojej umowy. Pracując w sklepie odzieżowym zostałam poinformowana, że w dni świąteczne (kiedy jest otwarta galeria) oraz w sylwestra pracować musi każdy. Według zasady, wypełniając grafik można zaznaczyć tylko jeden dzień jako "proponowany wolny" - proponowany, ponieważ to od nich zależy czy akurat taki Tobie przydzielą. Oczywiście jak najbardziej rozumiem ograniczenia personelu, ale takie przedstawienie sprawy również narusza moje prawa. Według umowy-zlecenia nie muszę pojawić się w pracy w konkretnym, wyznaczonym przymusem przez pracodawcę dniu.

Oczywiście odpowiedź na moje zdziwienie przez szefową opierała się na tym, że jeśli nie chcę przychodzić to równie dobrze mogę odpuścić sobie pojawienie się tam kiedykolwiek więcej. Na zachodzie praca w święta jest nagradzana dodatkową zapłatą, w Polsce natomiast jest to przykra konieczność.
Dodam też, że dla studentów przyjeżdżających z innych miast, uniemożliwia to spędzenie świąt z rodziną.

1. Płaca.

Mieszkam w większym mieście, dlatego na tle Polski wypadamy całkiem nieźle. W różnych miejscach studentom oferuje się siedem, czasami nawet do dziewięciu złotych netto. Nie mówię tutaj nawet o pracach dorywczych, które czasami potrafią sięgnąć dwunastu złotych na godzinę. Ktoś mógł by powiedzieć "bajka", ale ja widzę powody do narzekania.

Oczywiście rozumiem jak najbardziej względy ekonomiczne, ale do tego dochodzi jeszcze arogancja pracodawców. Kiedyś koleżance oferowano szokującą kwotę 2,50zł na zmywaku przez pierwszy miesiąc i możliwe dalsze zatrudnienie za dwa razy taką stawkę. Mi zaoferowano warunki: 24-godzinna zmiana, praca na recepcji w hotelu + noszenie walizek dla gości + sprzątanie w pokoju + przygotowanie rano śniadania. Wszystko to za 150 zł/doba. Po moim lekkim szoku, kobieta stwierdziła, że przecież w nocy mało jest do zrobienia i dlatego stawka jest niższa.

Wiem, że zarobek to akurat sprawa dosyć kontrowersyjna. Na takie warunki składa się też chociażby przyjęcie przez zdesperowaną kobietę zaniżonych pensji. Moim zdaniem jest to jednak w dużej mierze problem ogólnego przeświadczenia, że 7zł/godzina za ciężką pracę na magazynie jest normalna. Nóż mi się otwiera w kieszeni, kiedy mój wujek (pracujący w PAŃSTWOWEJ INSPEKCJI PRACY) żali się, ze jego kolega z własną firmą (oferującą 4zł/h) nie może znaleźć pracownika. Tak, jest to jego argument na "w Polsce trudno znaleźć pracę".

Kiedy powiedziałam moim współpracownikom, że dziewczyna prosząca u nas o 7zł/h się nie ceni, wyśmiali mnie. Oczywiście stwierdzili, że przecież to już podchodzi pod luksus. Wcale tak nie jest, to my pozwalamy sobie wmawiać takie zasady, a jestem wręcz pewna, że firma mająca na jednej kasie kilkunastotysięczny utarg w jeden dzień, zamawiająca ubrania tylko z Chin mogłaby sobie spokojnie pozwolić na pensję i warunki dla pracownika o których nikt nawet nie marzy. Rozumiem małe sklepiki, ale nie dużą firmę posiadającą pięć różnych marek.

Może i jestem zbyt wrażliwa, ale swoje przepracowałam. Wybredna stałam się dopiero niedawno, kiedy zaczęłam rozumieć jak to wszystko działa. Nie chcę nawet myśleć o tym, jakie nieprzyjemności czekają mnie po studiach.

praca

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 307 (439)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…