W tym roku Święta spędzaliśmy z rodziną żony. W innej miejscowości, oddalonej od naszej o ponad 50km.
W Wigilię młody zaczął mieć gorączkę. Ale że w przypadku takich dzieciaków (mniej niż rok życia) może to być wynikiem kilkudziesięciu potencjalnych przyczyn, zatem tylko podaliśmy leki na zbicie gorączki i czekamy. Nie miał innych objawów, więc nie jechaliśmy do lekarza.
Dodatkowo, w święta działają tylko tzw. Nocne Pomoce Lekarskie, więc nie chcieliśmy z nim czekać w kolejce. No i Wigilia, chcieliśmy spędzić ją rodzinnie, a nie w poczekalni.
Noc z Wigilii na pierwszy dzień świąt - nieprzespana. Pojawił się katar, problemy z oddychaniem (bo zatkany nos), znowu gorączka, kaszel. Decyzja - no nic, jedziemy jednak na NPL.
Inna miejscowość, inny powiat, inna NPL niż ta, gdzie byliśmy do tej pory.
I się zaczęło...
Przyjechaliśmy ok 9 rano.
Pierwsze kroki do rejestracji:
- Dzień dobry, dziecko gorączkuje, chcemy skonsultować się z lekarzem.
- Dzień dobry. Poproszę nr PESEL.
SZLAG! I wtedy sobie zdaliśmy sprawę, że książeczka dziecka została w domu (nie braliśmy do teściów). W naszych dokumentach - jak na złość nie zapisane. Próbuję zdalnie zalogować się do systemu prywatnej opieki medycznej, żeby sprawdzić - nie mogę. Prawo Murphy'ego jednym słowem.
- No, niestety, proszę Pani, nie możemy znaleźć.
- Jak nie ma PESEL, to nie mogę zarejestrować.
- Ale ja i żona jesteśmy ubezpieczeni, dziecko jest do nas dopisane w NFZ i ubezpieczone, proszę sprawdzić w systemie.
Kobieta coś grzebie, grzebie w komputerze i po jakimś czasie znowu - nie ma PESEL, to nie da się sprawdzić.
- No ale jak się nie da, jak się da.
Wreszcie się przyznała:
- Ja nie znam dobrze obsługi systemu i nie potrafię znaleźć i sprawdzić.
No, to już znamy przyczynę owego "nie da się". Pani nie wie, jak sprawdzić.
- A czy ktoś potrafi obsłużyć system?
- Tak, koleżanka.
- Może Pani poprosić koleżankę?
- Nie ma jej.
- A gdzie jest?
- Jeździ zastrzyki robić chorym.
- Kiedy będzie?
- Nie wiadomo?
Nie wytrzymałem. Mój wewnętrzny chochlik kazał mi powiedzieć:
- A nie mogła Pani pojechać robić zastrzyków, a Pani koleżanka, jako bardziej biegła w obsłudze systemu, zostać?
Ciągniemy temat dalej zatem:
- Czyli Pani nie zarejestruje mojego dziecka do lekarza?
- Nie ma PESEL, to nie zarejestruję.
- To ja poproszę, żeby mi Pani napisała, że odmawia Pani przyjęcia dziecka z powodu nieposiadania PESEL.
- To może Pan to napisać i mi zostawić, a ja przekażę.
- Proszę Pani, to nie ja chcę zostawić. Chcę, żeby mi to Pani dała, a ja z tym dalej pójdę.
- Ja Panu nic nie dam.
- To ja stąd nie wyjdę bez tego oświadczenia, albo bez przebadania dziecka.
- To może Pan bez zarejestrowania wejść. Ale wtedy będą leki bez refundacji.
- O, czyli można jednak!
Tym oto sposobem okazało się, że od "nie da się" przeszliśmy do "da się".
Pani zebrała ode mnie informacje o imieniu i nazwisku dziecka, o przychodni, gdzie jest lekarz pierwszego kontaktu, o miejscu zamieszkania. Spisała to na kartce i zaniosła do gabinetu lekarza.
Po drodze jeszcze tylko dodała:
- Proszę Pana, święta są, a Pan awanturuje się.
A ja to dla przyjemności byłem tam, prawda? Bo tak lubię sobie pojeździć po izbach przyjęć.
Potem było już z górki. Lekarz, antybiotyk, apteka całodobowa i reszta świąt w oparach inhalatorów, antybiotyków, probiotyków i innych. A na stole w kuchni, obok świątecznych dań, cała plejada leków...
Piekielnych osób w historii jest kilka.
Pierwszą osobą jestem ja. Z pewnością tak. Bo się nie dałem odbić i wymusiłem przyjęcie dziecka do lekarza.
Chciałem potem nawet Panią przeprosić za podniesiony głos. Ale akurat zniknęła gdzieś i nie było jej w rejestracji.
Drugą - jendak będę twierdził, że Pani z rejestracji. Bo dyżur w święta miała chyba za karę. Nic jej się nie chciało.
Gdyby od razu powiedziała, że mogę wejść bez rejestracji (ok, recepta wtedy nie była refundowana, bo bez PESEL, tylko z datą urodzenia), nie byłoby całej afery.
PS. Tak mi zależało na wizycie, ponieważ jechanie do domu i potem do najbliższego lekarza oznaczało min 2h kolejne w drodze (od teściów do lekarza jechałem w kierunku "nie do domu". Taka NPL jest jedna na powiat zazwyczaj).
Dodatkowo, akurat nikt za mną nie czekał, więc nawet specjalnie nie wstrzymywałem kolejki.
W Wigilię młody zaczął mieć gorączkę. Ale że w przypadku takich dzieciaków (mniej niż rok życia) może to być wynikiem kilkudziesięciu potencjalnych przyczyn, zatem tylko podaliśmy leki na zbicie gorączki i czekamy. Nie miał innych objawów, więc nie jechaliśmy do lekarza.
Dodatkowo, w święta działają tylko tzw. Nocne Pomoce Lekarskie, więc nie chcieliśmy z nim czekać w kolejce. No i Wigilia, chcieliśmy spędzić ją rodzinnie, a nie w poczekalni.
Noc z Wigilii na pierwszy dzień świąt - nieprzespana. Pojawił się katar, problemy z oddychaniem (bo zatkany nos), znowu gorączka, kaszel. Decyzja - no nic, jedziemy jednak na NPL.
Inna miejscowość, inny powiat, inna NPL niż ta, gdzie byliśmy do tej pory.
I się zaczęło...
Przyjechaliśmy ok 9 rano.
Pierwsze kroki do rejestracji:
- Dzień dobry, dziecko gorączkuje, chcemy skonsultować się z lekarzem.
- Dzień dobry. Poproszę nr PESEL.
SZLAG! I wtedy sobie zdaliśmy sprawę, że książeczka dziecka została w domu (nie braliśmy do teściów). W naszych dokumentach - jak na złość nie zapisane. Próbuję zdalnie zalogować się do systemu prywatnej opieki medycznej, żeby sprawdzić - nie mogę. Prawo Murphy'ego jednym słowem.
- No, niestety, proszę Pani, nie możemy znaleźć.
- Jak nie ma PESEL, to nie mogę zarejestrować.
- Ale ja i żona jesteśmy ubezpieczeni, dziecko jest do nas dopisane w NFZ i ubezpieczone, proszę sprawdzić w systemie.
Kobieta coś grzebie, grzebie w komputerze i po jakimś czasie znowu - nie ma PESEL, to nie da się sprawdzić.
- No ale jak się nie da, jak się da.
Wreszcie się przyznała:
- Ja nie znam dobrze obsługi systemu i nie potrafię znaleźć i sprawdzić.
No, to już znamy przyczynę owego "nie da się". Pani nie wie, jak sprawdzić.
- A czy ktoś potrafi obsłużyć system?
- Tak, koleżanka.
- Może Pani poprosić koleżankę?
- Nie ma jej.
- A gdzie jest?
- Jeździ zastrzyki robić chorym.
- Kiedy będzie?
- Nie wiadomo?
Nie wytrzymałem. Mój wewnętrzny chochlik kazał mi powiedzieć:
- A nie mogła Pani pojechać robić zastrzyków, a Pani koleżanka, jako bardziej biegła w obsłudze systemu, zostać?
Ciągniemy temat dalej zatem:
- Czyli Pani nie zarejestruje mojego dziecka do lekarza?
- Nie ma PESEL, to nie zarejestruję.
- To ja poproszę, żeby mi Pani napisała, że odmawia Pani przyjęcia dziecka z powodu nieposiadania PESEL.
- To może Pan to napisać i mi zostawić, a ja przekażę.
- Proszę Pani, to nie ja chcę zostawić. Chcę, żeby mi to Pani dała, a ja z tym dalej pójdę.
- Ja Panu nic nie dam.
- To ja stąd nie wyjdę bez tego oświadczenia, albo bez przebadania dziecka.
- To może Pan bez zarejestrowania wejść. Ale wtedy będą leki bez refundacji.
- O, czyli można jednak!
Tym oto sposobem okazało się, że od "nie da się" przeszliśmy do "da się".
Pani zebrała ode mnie informacje o imieniu i nazwisku dziecka, o przychodni, gdzie jest lekarz pierwszego kontaktu, o miejscu zamieszkania. Spisała to na kartce i zaniosła do gabinetu lekarza.
Po drodze jeszcze tylko dodała:
- Proszę Pana, święta są, a Pan awanturuje się.
A ja to dla przyjemności byłem tam, prawda? Bo tak lubię sobie pojeździć po izbach przyjęć.
Potem było już z górki. Lekarz, antybiotyk, apteka całodobowa i reszta świąt w oparach inhalatorów, antybiotyków, probiotyków i innych. A na stole w kuchni, obok świątecznych dań, cała plejada leków...
Piekielnych osób w historii jest kilka.
Pierwszą osobą jestem ja. Z pewnością tak. Bo się nie dałem odbić i wymusiłem przyjęcie dziecka do lekarza.
Chciałem potem nawet Panią przeprosić za podniesiony głos. Ale akurat zniknęła gdzieś i nie było jej w rejestracji.
Drugą - jendak będę twierdził, że Pani z rejestracji. Bo dyżur w święta miała chyba za karę. Nic jej się nie chciało.
Gdyby od razu powiedziała, że mogę wejść bez rejestracji (ok, recepta wtedy nie była refundowana, bo bez PESEL, tylko z datą urodzenia), nie byłoby całej afery.
PS. Tak mi zależało na wizycie, ponieważ jechanie do domu i potem do najbliższego lekarza oznaczało min 2h kolejne w drodze (od teściów do lekarza jechałem w kierunku "nie do domu". Taka NPL jest jedna na powiat zazwyczaj).
Dodatkowo, akurat nikt za mną nie czekał, więc nawet specjalnie nie wstrzymywałem kolejki.
przychodnia nocna pomoc lekarska
Ocena:
199
(271)
Komentarze