Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70687

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam szczęście do służby zdrowia. Albo pecha, zależy jak spojrzeć.

Źle stanęłam. Zabolało, ale to nie pierwszy raz, kiedy skręciłabym nogę, więc wiedziałam, jak działać. Był piątek, więc po prostu nie poszłam na zajęcia, kostkę posmarowałam maścią, usztywniłam bandażem i wyjęłam z szafy koleżankę kulę ortopedyczną. W poniedziałek nie było gorzej, ale uznałam, że jednak przyda się zwolnienie za ten piątek, więc wybrałam się do lekarza ogólnego. Pomacał kostkę, podumał, wystawił skierowanie do ortopedy na cito i na prześwietlenie. I wtedy zaczęła się zabawa.

Podreptałam do przychodni, trzasnęli mi fotkę z jednej i drugiej strony, dopisali do akurat przyjmującego ortopedy. Rejestratorka się pośmiała, że pan doktor młody, fajny, hehe, będzie miło. No, to najważniejsze. Próbujemy.

Kolejki nie było, to nawet myślałam, że nie mogłam lepiej trafić. Pan doktor rzeczywiście wyglądał, jakby dopiero co z uczelni wyszedł, ale to dobrze, jeszcze mu się chce. Zdjęcie obejrzał, nogę pomacał, pełen niedowierzania zdjęcie obejrzał ponownie, a to przysuwając się, a to odsuwając od monitora, po czym zapytał:

- Jak pani tu przyszła?

No jak to jak, normalnie, na nogach, o kuli. A on mi na to, że złamanie. Pokazuje zdjęcie, rzeczywiście, kość w dwóch częściach, no jak w mordę strzelił. Idealnie równa przerwa. To co teraz? Ano teraz w gips. Ale to lepiej będzie, jak mnie nie zagipsują na miejscu, w przychodni, tylko żebym do szpitala poszła, bo może by mnie operować chcieli. Jasne, nie ma sprawy, co to dla mnie, taki spacerek. To tylko złamanie przecież.

Jeden szpital. No tak, złamanie, przykra rzecz, ale akurat ortopeda jest na operacji, to może lepiej, żebym do drugiego szpitala poszła. Jasne, co to dla mnie.

Drugi szpital. Tu już profesjonalnie, po odczekaniu odpowiedniego czasu kolejne zdjęcie, gips i do domu. Tylko dali do podpisania, że się musiałam włóczyć po mieście, bo mnie odesłali z przychodni i pierwszego szpitala, no bo przecież tak nie można. Rzeczywiście jakby bez sensu.

Dotarłam do domu z przykazaniem, że za tydzień kontrola w przychodni, z myślą, że może wrzucę tę historię na piekielnych, co się przecież jeszcze może wydarzyć. Hehe. Kilka dni spokoju, noga w gipsie, spacerki ograniczone do absolutnego minimum. I w czwartek wieczorem niespodzianka. Niby nie chodziłam, nie stawałam na gipsie, nic, a jednak gips pękł. Tak na wysokości kostki. Trudno było mówić o usztywnieniu, o które chodziło, więc powstała decyzja – w piątek znowu do przychodni. Sprawdzone godziny urzędowania ortopedy, tym razem innego, wszystko się zgadza, wio.

Na miejscu okazuje się, że ortopedy nie ma. Żadnego. No, w grafiku jest, ale nie ma, bo nie ma, bo nie. Tak, przykra sprawa, taki złamany gips, proszę przyjść w poniedziałek, przecież ten mój lekarz tylko w poniedziałki jest. Za późno? To do szpitala, jej jest wszystko jedno.

Izba przyjęć. Tak, tak, złamany gips, ale przecież miałam iść na kontrolę. Do ortopedy w poradni przyszpitalnej, ten szlaczek to wcale nie jest nazwisko ortopedy z przychodni, nieważne, co to jest, mam iść do poradni. To poszłam. Tam mi pani powiedziała, że to trzeba było przyjść szybciej, a w ogóle się zapisać, a w ogóle doktor kończy pracę za piętnaście minut, więc już nie przyjmuje. Logiczne.

Izba przyjęć. Ratownik medyczny się zainteresował, gdzieś poszedł, z kimś zagadał, tak czy inaczej po odczekaniu odpowiedniego czasu założyli nowy gips i kazali na kontrolę w przyszły poniedziałek, do ortopedy w przychodni, który mnie tu za pierwszym razem przysłał.

Poniedziałek. Trzy godziny odczekane, bo chociaż najpierw należało wchodzić do gabinetu według kolejności przyjścia, to nagle, dwie osoby przede mną, lekarz zmienił zdanie i zaczął wyczytywać nazwiskami. I o mnie zapomniał. Zdarza się. Kiedy w końcu weszłam do gabinetu, obejrzał gips i stwierdził, że trzeba prześwietlić. Nie ma sprawy, mam wprawę w skakaniu na rentgen. Tak, trzeba prześwietlić, tylko bez gipsu. Także mam sobie przed prześwietleniem gips zdjąć, po prześwietleniu założyć. A że to szyna gipsowa, to będzie „jeszcze łatwiej”. Ale jak, sama zdjąć, sama założyć? „No ja z panią przecież nie pójdę.” Aha.

No to poszłam. Tak coś czułam, że nic z tego nie wyjdzie, ale lekarz powinien wiedzieć, co robi. Odwijam jeden bandaż, drugi… Ale trzeci to już w gips wtopiony, cudów nie ma, nie odwinę. Radiolog mnie ochrzanił, że to trzeba było iść do gipsowni, ale nie teraz, tylko jak w gipsowni ktoś jeszcze był, bo o tej porze to wiadomo, że nie ma. On może prześwietlić w gipsie, ale jak lekarz kazał bez, to on nic nie poradzi, do widzenia.

Wróciłam następnego dnia. Z ciężką artylerią – matką moją, choleryczką. Ja nie umiem walczyć o swoje, ona w razie potrzeby wszystko na głowie stawia. Aż mi głupio było, ale wyższa konieczność. Więc wróciłam, zostałam dopisana do innego ortopedy, gips mi ściągnięto normalnie, w gipsowni. Lekarz obejrzał zdjęcia, obejrzał nogę i stwierdził... Że to wcale nie jest złamanie. Najprawdopodobniej mam tak genetycznie jedną kość w dwóch częściach. Skręciłam, owszem, nawet mocno, ale złamanie to to nie jest. Po koledze po fachu poprawiać w karcie nie będzie, więc niech będzie, że złamana, ale taki młody, to pewnie nawet nie wie, że tak się da, w dwóch częściach. W poniedziałki już nie przychodzić, we wtorki.

A teraz sobie czekam na rehabilitację. Do maja. Spoko, mi się nie spieszy.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (339)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…