Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam hiperaktywnego golden retrievera, który jak się nie wybiega, to roznosi mi chałupę na kawałki. Ponieważ w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma żadnego miejsca, gdzie można psa puścić luzem bez ryzyka, że natknie się na jakieś szkło lub inne badziewie, wychodzę z nim kilka razy w tygodniu na kilkudziesięciominutowe przebieżki. Przypinam go szelkami do swojego pasa i truchtam, a on przebiera łapami koło mnie. Nasza trasa biegnie na ogół mniej uczęszczanymi chodnikami, koło których są trawniki. Zanim pójdziemy pobiegać, pies się wyszczególnia, w dodatku nie zwraca uwagi na inne psy, samochody i ludzi. Po prostu biegnie, nie utrudniam ruchu bardziej niż przeciętny biegacz.

Czasem zdarzy się, że przypałęta się do nas jakiś Burek zza płota albo bezdomny pchlarz uzna, że takie bieganie to fajna zabawa i dotrzymuje nam towarzystwa. Na ogół udaje mi się je odgonić, ale była jedna sytuacja, w której do tego nie doszło.

Tupałam, podnosiłam głos, przybłęda miał mnie gdzieś. Nie był agresywny, to stwierdziłam, że wracam do domu, ale kontynuuję bieganie (bo co innego mam zrobić), a on po drodze się odczepi.

Biegnę przez jakiś park, podchodzi do mnie strażnik miejski (SM) i zagaja rozmowę:

SM: Dzień dobry, czy pani wie, że psy powinno się prowadzić na smyczy, a rasy agresywne dodatkowo w kagańcu?
Ja: Wiem, jest ze mną tylko jeden pies i to ten, który jest przypięty smyczą do mnie. Ten drugi jest przybłędą.
SM: Proszę nie dyskutować i podać dane osobowe.
Ja: Odmawiam, to nie mój pies.
SM: W takim razie wezwiemy policję, żeby ustalili pani dane osobowe.

Dyskusja ciągnęła się jeszcze przez chwilę, gdybym miała telefon, to już dawno sama zadzwoniłabym po policję, żeby zabrali ode mnie tego przeszkadzacza. Po około dwudziestu minutach przepychanek słownych straciłam cierpliwość i postanowiłam po prostu odejść, chyba że zostanie wezwana policja (pies przybłęda oczywiście siedział koło mojej nogi...). Włączył się we mnie pieklik, gdy strażnik złapał mnie za ramię i zaczął grozić, że pójdę za to do więzienia...

No cóż, wtedy ja zaczęłam wrzeszczeć.
Wrzaskiem oznajmiłam mu, że jest niekompetentny, nie zna przepisów, marnuje mój czas, pies nie jest mój, może go sobie zabrać (a nawet powinien! niech zadzwoni do schroniska) i ogólnie to ma się od(#$%*, bo mam go serdecznie dosyć. Jak wcześniej przechodnie mieli nas w dupie, tak teraz przyglądali się widowisku cyrkowemu ;)

Dalej wrzaskiem poprosiłam o dane osobowe, ponieważ bezprawnie naruszył moją nietykalność osobistą i chciałabym pójść do sądu... Nawet nie skończył słuchać jak krzyczę i po prostu uciekł wręczać mandat jakiejś kobiecie - "Proszę pani, tu nie można palić!".
A przybłęda się wystraszył i uciekł.

Kto tu jest piekielny? Ja, bo wyszłam z psem na smyczy i nie łamiąc prawa postanowiłam pobiegać? Ktoś, kto wypuścił amstaffa, żeby pobiegał sobie luzem? Czy może strażnik miejski, który mimo moich kulturalnych prób nawiązania dialogu był głuchy i "odgłuchł" dopiero, jak pokazałam, że się nie dam i nie przyjmę mandatu za niewinność?

A może piekielny jest sam fakt, że z wieloma osobami nie da się sprawy załatwić pokojowo i trzeba zachowywać się jak furiat, żeby cokolwiek do nich dotarło?...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 371 (409)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…