Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#71914

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąża nie zawsze taka piękna...

Na wstępie wyjaśnię ówczesną sytuację mieszkaniową. Ja i ojciec mojego dziecka (na potrzeby historii nazwijmy go Kamil) studiowaliśmy dziennie w mieście A (ja na kierunku cywilnym, on na wojskowym), przy czym mieszkaliśmy osobno. Moi rodzice mieszkali w mieście B oddalonego od miasta A o ok. 500 km, a matka Kamila w mieście C, które położone jest mniej więcej 400 km od A i podobnie od B. Taki trójkąt prawie równoboczny.

Cykl miałam zawsze tak regularny, że mogłabym wg niego nastawiać zegarek. Coś tam się spóźniało, więc poszłam do apteki po test, a potem po jeszcze 3 kolejne dla pewności. Miałam wtedy 22 lata. Ani się nie załamałam, ani nie ucieszyłam. Zero jakichkolwiek emocji. Zaczęłam jedynie układać w głowie plan: dziecko powinno się urodzić w maju/czerwcu, więc trzeba będzie do tego czasu kupić wózek, łóżeczko, przewijak, pampersy, ubranka itd., zmienić mieszkanie, wziąć dziekankę... Naprawdę, nawet przez sekundę nie poczułam stresu i nie myślałam: "O Boże! Co ja teraz zrobię?!"


Pierwszy trymestr:
Kamil dowiedziawszy się o ciąży zwyzywał mnie od panien lekkich obyczajów, bo to na pewno nie jego. Po czasie pomyślał, że to jednak może jego, to się warto coś tam zainteresować. Ale dopiero po tym, jak po kolejnych wyzwiskach i groźbach zestresowałam się na tyle, że wylądowałam w szpitalu. Głupia Nieniecierpliwa, wszystko jest w stanie przebaczyć i dać kolejną szansę, bo przecież ma na uwadze to, że Kamilek pochodzi z rozbitej rodziny, a sama nie chce takiego losu dla swojego płodu - wtedy jeszcze nie nazywałam tego dzieckiem.

Coraz więcej pił, brał narkotyki, imprezował, znikał na kilka dni. Potem wracał i przez chwilę było dobrze. Kolejna kłótnia powodowała, że znowu zataczał to błędne koło. Pewnego dnia nie wrócił z przepustki, więc jego dowódca zaczął mnie wypytywać czy wiem, co się z nim dzieje. Zgodnie z prawdą mówię, że nie mam bladego pojęcia. Próbowałam się z nim skontaktować, ale ma wyłączony telefon. Tego samego dnia Kamil zapukał do mych drzwi, widać było po oczach, że coś brał. Powiedziałam mu, że jego dowódca się o niego pytał, na co on zaczął się wydzierać, przeklinając przy tym co pół słowa, że był u znajomego, ktoś tam go pobił, ktoś inny ukradł telefon, a mi zaraz przy***doli w brzuch za to, że działam na jego szkodę (nie wiem, co było szkodliwego w rozmowie z dowódcą). Ale i to głupia Nieniecierpliwa potrafiła wybaczyć...

Rodziców poinformowałam o ciąży pod koniec trymestru. Załamali się, bo są wierzący-praktykujący, ale nie jakoś do przesady. Z czasem dopiero przyszła radość. Gorzej było z niedoszłą teściową, która jest prawą ręką Boga. Jej reakcja mnie zaskoczyła, bo się ucieszyła, ale później miałam z nią niemałe piekło. Opowiadała mi o tym, że nieślubne dzieci rodzą się niepełnosprawne, więc jeszcze przed rozwiązaniem należałoby zawrzeć związek małżeński, by z bożą pomocą wychowywać ten dar boży.

Drugi trymestr:
Popsuła mi się cera, wskazówka wagi znowu przesunęła się o parę kresek w prawo, puchną mi stopy, cycki nie mieszczą się w ubraniach. Ciężarówkowy standard, którego ja nie byłam w stanie przeboleć. Było to dla mnie coś upokarzającego. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że kobiety cieszą się z tego stanu. Moje fatalne samopoczucie było spowodowane głównie zachowaniem Kamila. Kiedy dowiedział się, że to dziewczynka, wpadł w szał i znów zaczął mnie wyzywać od puszczalskich, ponieważ w jego rodzinie są sami chłopcy (on ma braci, jego ojciec ma braci), więc gdyby dziecko było jego, musiałoby być chłopcem. Miałam żal do siebie (!), że urodzę córkę, a nie syna. Kolejny stres zakończył się dla mnie wizytą w szpitalu, więc Kamil znów na chwilę się uspokoił.

Trzeci trymestr:
Rodziców nie widziałam od momentu, kiedy powiedziałam im o ciąży. Wstydziłam się swojego wyglądu. Kamil dowiedział się, że zostanie wyrzucony ze szkoły. Jego zachowanie mimo wszystko odrobinę się poprawiło, chociaż cały czas powtarzał, że ma depresję i że muszę być dla niego wyrozumiała. Nawet zaczęłam mieć nadzieję, że się zupełnie zmieni i jeszcze będzie dobrze. Miesiąc przed porodem rozmawiałam z jego bratem. Powiedział, że Kamil kupił pierścionek zaręczynowy. Moja wiara w jego "psychiczne uzdrowienie" wzrosła jeszcze bardziej. Ale nie na długo. Pewnego dnia poprosiłam go, żeby mi pomógł poskładać łóżeczko i wózek, bo tylko to mi zostało z przygotowań przedporodowych. Był akurat na imprezie, więc nie miał do mnie po drodze, ale po moich błaganiach przyszedł. Oznajmił, że ma tego wszystkiego dość. Będzie mi płacił alimenty, a dziecka nawet nie musi widzieć, po czym wyszedł. Byłam w ciężkim szoku. Nigdy tego nie zapomnę, jak zrezygnowana, zapłakana siedziałam na podłodze próbując złożyć to zakichane łóżeczko. Zasnęłam wciąż płacząc, a rano obudziłam się w mokrym łóżku. Najwyraźniej stres podziałał na mnie jako wywoływacz porodu. Termin miałam wyznaczony na 2 tygodnie później. Popełniłam kolejny błąd, bo Kamil przyjechał do mnie do szpitala i zaczął opowiadać jak będzie nam razem cudownie, a ja mu uwierzyłam. Dalszy cyrk jaki mi zapewnił to już temat na osobną historię.


Dlaczego wybaczałam? Dlaczego dawałam kolejne szanse? Psycholog określił to jako uzależnienie. Sama sobie zgotowałam ten los. Mogłam odejść, mogłam posłuchać rodziny i go zostawić. Bycie z nim sprawiło, że nienawidziłam swojego stanu. Bałam się, że nie będę potrafiła pokochać tego czegoś, co ze mnie wyjdzie. Jedyny rozsądek, jaki miałam, pakowałam w odpowiedzialność za człowieka, który ma przyjść na świat. Akceptowałam je, przez co wiedziałam, że jeśli nie będę kochać dziecka, to przynajmniej się postaram jakoś z nim żyć i żeby miało jak najlepiej. Na szczęście kilka dni po porodzie zaczęły się we mnie odzywać jakieś instynkty, z czasem pokochałam córkę, a nawet zapomniałam o piekle, jakie przeszłam przez te niecałe 9 miesięcy. Może gdybym jednak nie zapominała, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.

tatuś_roku

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (196)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…