Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73319

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Teraz opowiem o tym, jak bardzo dziwię się, że jeszcze nie siedzę za zabicie nauczyciela. A nawet kilku.
Tak, będzie długo, może też być nieco chaotycznie bo temat dość rozległy i emocjonalny dla mnie.

Na pierwszy ogień idzie podstawówka. Tak zwana klasa integracyjna.

Na tle klasy się wyróżniałem. A jakże. Nadpobudliwość, problemy ze skupieniem, oraz to, że babcia w domu już zdążyła nauczyć mnie ortografii i matematyki więc na zajęciach się nudziłem.

Docenione to w żaden sposób nie było, zarówno przez, pożal się boże, nauczycielkę, jak i kilku bardziej "bojowych" rówieśników byłem "usadzany" na swoim miejscu.

Dość szybko stałem się klasowym kozłem ofiarnym. Mimo, że nie można się było do mnie do niczego "przyczepić"(ani biedny, ani brzydki, może w piłkę nie lubiłem grać, ale to tyle), to co chwila chłopaki wymyślały jakiś sposób do prowokowania mnie i wyzywania.

Co ja, będąc bahorem - ośmiolatkiem mogłem zrobić?

Ano poskarżyć się pani.

Pierwsze dwie czy trzy skargi dawały krótkotrwały efekt, ale później wszystko wróciło ze znacznym nasileniem.
Na nic się zdały interwencje matki(do ojca mam żal do dziś, że nie zrobił przysłowiowego roz*** jaki ja bym na pewno zrobił na jego miejscu) w szkole czy u rodziców.
Ba! Nauczycielka wytknęła mojej matce krótkowzroczność, bo to na pewno JA prowokuję 6 chłopaków do bicia mnie i wyzywania!
Oczywiście matula moja uwierzyła na słowo :)

Tutaj dla jasności, nie uważam, że powinna była wręcz przeciwnie, bronić mnie jak lwica, bo wiadomo, dzieci kłamio, ale nie powinna też święcie wierzyć nauczycielce. Mogła podejść do sprawy z dystansem, ale zamiast tego to mnie zaczęła trenować jak mam ich NIE prowokować.
Czułem się zewsząd zaszczuty.

Z konfrontacji z rodzicami przywódcy bandy moja matka się dowiedziała, że to "szkoła jest od wychowywania dzieci!"

Z rozmowy z pedagog dowiedziała się, że ja próbuje ich w ten sposób poniżać, robić z siebie kozła ofiarnego a potem że na pewno chcę żeby to oni ponieśli konsekwencje, że to taki mój sposób manipulacji(jakoś tak kochana pani pedagog to ujęła, fk logics)
A, pedagogiem była mamusia jednego z tamtych chłopców :)

Wyrzucanie mi zeszytów na deszcz, do kibla, wrzucanie moich rzeczy do kibli w szatni w przerwach między wuefami - to wszystko było na porządku dziennym. Bałem się zostawić plecak i cokolwiek mojego bez opieki, ostatecznie nawet między lekcjami czy do toalet chodziłem z plecakiem. Jadłem też w toaletach, do czasu aż oni mnie i tam nie zaczęli nachodzić.

Nienawidziłem szkoły, parę razy uciekłem z zajęć i przybiegłem z płaczem do domu.
Mimo to rodzice święcie wierzyli w zapewnienia pani nauczycielki, że to ja ich dręczę.

Aha.

W klasie trzeciej podstawówki zostałem pobity, między innymi jeden z mądrzejszych walnął moją głową w kamienny parapet. Niby nic, ale tej samej nocy matka znalazła mnie nieprzytomnego w toalecie. W sumie nic nie pamiętam, byłem przez jakieś 3 dni w śpiączce, wstrząs albo wstrząśnienie(nie pamiętam które) mózgu, jakiś krwiak.
Jakieś konsekwencje wyciągnięte wobec nich?
Nie! Brak dowodów + rodzice głównego sprawcy błagali o nie wnoszenie sprawy na policję.
Do dziś mam żal do mojego ojca, że się ugiął i nie zrobił im jesieni średniowiecza.

Potem co jakiś czas miałem zaniki pamięci. Takie krótkotrwałe, potrafiłem się obudzić i nie wiedzieć, jak się nazywam, mieć nagłe zawroty głowy.
Ale nie, ja i tak wszystkich tylko prowokuję!

Powroty do domu wyglądały podobnie. W pewnym momencie powiedziałem rodzicom, że nie idę do szkoły jak mnie nie odbiorą.
Chłopaki szły za mną i za moją matką i wyzywali mnie i nawet ją. Moja matka chyba wtedy zrozumiała, że może jednak nauczycielka nie jest taka mądra.

Niedługo potem coś we mnie pękło(w sumie po raz kolejny, ale tym razem bardziej) i rzuciłem się na gnojki. Było ich pięciu ale guzik mnie to obchodziło. Zanim zdążyłem cokolwiek im zrobić albo oni mi(korytarz szkolny bez monitoringu), przyleciała jakaś nauczycielka i zrobiła awanturę.
Dywanik, moi rodzice, wychowawczyni:
"Teo jest agresywny, powinniśmy zadzwonić na policję!" i w ten deseń. Mój ojciec jak ostatni kretyn kaja się na kolanach że nie, żadnej policji, on to ze mną załatwi.
Fajnie.
W domu miałem od teraz piekło porównywalne do tego w szkole. Nie chciało mi się uczyć ani w sumie już nic. Siedziałem tylko ze swoim zestawem lego po siostrze albo rysowałem. Miałem głęboką nadzieję, że oni wszyscy zdechną a ja będę mógł sobie tańczyć na ich grobach.
W sumie fajne myśli jak na dziewięciolatka.

To były klasy 1-3 i wcale nie było mi tam cały czas tak źle... Otóż czasami nie byłem gnębiony, konkretnie wtedy, gdy na lekcje przychodził inny chłopak którego gnębili bardziej.
Przykre to i nienawidzę siebie za to do dziś, ale jak oni go dręczyli to i ja się przyłączałem, ciesząc się, że nie jestem na jego miejscu. Choć tak naprawdę ze względu na problemy zdrowotne był on w szkole rzadko(mam na myśli jak łącznie był miesiąc w ciągu roku w szkole to był szał), to każdy dzień był dla mnie świętem. Potem się zreflektowałem i się kumplowaliśmy do końca gimnazjum.

W klasie czwartej rodzice przenieśli go do innej szkoły, gdzie chodził normalnie i nikt go nie dręczył. Utrzymywaliśmy kontakt i widywaliśmy się dość regularnie.
Mnie rodzice przenieść nie chcieli.
Bo daleko.(do mojej szkoły miałem dwie przecznice, do tamtej pięć)

W czwartej klasie zaczęły się też baseny. To też był horror, ale chodzić trzeba było.
Zrywanie ręcznika i wyśmiewanie się ze mnie nago było na początku dziennym. Nabawiłem się przez to dodatkowych kompleksów nawet na punkcie rzeczy, na punkcie których mając jakieś 10 czy 11 lat nie powinno się mieć kompleksów.

Trwało to do gimnazjum. Szykany ze strony tej bandy, brak pomocy ze strony nauczycieli. Wieczne donoszenie moim rodzicom że to ja sprawiam kłopoty.

Oczywiście była cała lista "tortur" jak np. klasyczne wpychanie śniegu za koszulkę czy wrzucanie rzeczy do pobliskiej rzeki.

Epilog:
Cała ta wieloletnia fala zaowocowała zaburzeniami rozwojowymi i depresyjnymi, wykrytymi lata później już po próbach samobójczych.
Niedawno odwiedziłem mą starą szkołę, głównie ze względu na jedyną osobę, która okazała mi wsparcie i przy której czułem się względnie bezpiecznie: bibliotekarkę. Przemiła kobieta(jak wszystkie znane mi dotąd bibliotekarki) która dała mi schronienie na kółku bibliotecznym, w którym wystawiliśmy kilka przestawień dla najmłodszych w różnych fajnych rolach.
Tam też spotkałem soją wychowawczynię z klas 1-3 która w mojej opinii była nieświadomą współsprawczynią tego piekła.
Do tego czasu puściłem jej błędy w zapomnienie i wspominałem dość dobrze.
Ale...
- No, a jak z rodzicami?
- No dobrze, dobrze, jakoś idzie.
I wtedy, w sumie nie pamiętam jak to dokładnie ujęła ale powiedziała coś w stylu:
- No, ciebie to już w dzieciństwie trzeba było usadzić na swoim miejscu, żebyś sobie nie myślał, że wszystko jest takie różowe.
Nawet nie zrozumiałem co miała przez to na myśli, ale słysząc jej poczucie wyższości w głosie krew mi się zagotowała.
To babsko, które jest dopuszczone do zajmowania się dziećmi, "usadzało" mnie na swoim miejscu sprowadzając na mnie piekło, bo tak sobie wymyśliła.
Wstałem i odwróciłem się do wyjścia. Prawie się poryczałem, bo jakoś tak przypomniały mi się wszystkie złe chwile z tej szkoły.
- A tobie nagle co?
- Módl się, żebym cię więcej nie spotkał, bo za******.
Wyszedłem. Pewnie bibliotekarka uważa mnie teraz za chama czy coś. Ale jakoś mnie to nie obchodzi. W związku z depresją i zaburzeniami, z którymi walczę i które są efektami między innymi pracy tej baby, jest mi bardzo ciężko znaleźć dziś swoje miejsce, podjąć długotrwale zatrudnienie, a czasem nawet wykonywać jakieś codzienne czynności jak higiena osobista. Biorę regularnie leki, ale różnie mi to pomaga. Zresztą moje perypetie ze służbą zdrowia to osobna historia.

W sumie nie wiem jak to skwitować. Jestem wściekły i jest mi przykro. Dziś nienawidzę tej nauczycielki, pedagog i rodziców tamtych dzieciaków. Chłopcy są tylko trochę winni, bo to dorośli powinni być tu odpowiedzialni, skoro jako dzieciaki mieliśmy wszyscy siano w głowie.

W sumie tyle. Chciałem się w końcu wyżalić i to sobie samemu poukładać, może pozwoli wam to trochę zobaczyć to wszystko z punktu widzenia dręczonego czy coś.

szkoła

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (502)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…