Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73817

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka ślubnej, po latach klęcia na czym świat stoi na koleje podjęła "męską" decyzję o przesiadce do samochodu. Zakup wyżej wspomnianego pojazdu stał się zarzewiem takiego konfliktu małżeńskiego, że nie wiadomo, czy to się rozwodem nie skończy.

Bohaterka niniejszej opowieści z domu do pracy ma coś w okolicach 50 km, do tego z rana z buta na stację jakieś 4 km. Po kilku latach "udręki" i na wieść o planowanym coś około 2-letnim remoncie drogi żelaznej i towarzyszącym temu rozkoszom w postaci utrudnień w ruchu powiedziała stanowcze dość.

Plan był dość prosty: zamiast jeździć pociągami, to przesiąść się na samochód, którym by dojeżdżała do pasującego jej parkingu park&ride i stamtąd komunikacją miejską do pracy. Po analizie google maps, tras tramwajów/autobusów wyszło, że dziennie w tę i z powrotem samochodem pokonywałaby około 70 km.

Jako że koleżanka z motoryzacją do tej pory miała mało wspólnego i generalnie mało się zna, poprosiła mnie o pomoc i doradztwo - po przedstawieniu swoich oczekiwań i przejrzeniu ogłoszeń doszliśmy do wniosku, że albo mały Diesel, albo coś tej samej wielkości pędzone LPG.

W tym miejscu na scenę wkracza małżonek koleżanki, który od samego początku traktował pomysł żony jako fanaberię - bo co jej dojazdy koleją przeszkadzają. Facet pracuje w urzędzie w mieście, w którym mieszka, spacerkiem ma do pracy 15 minut, kompletnie nie czuje potrzeby, żeby zrozumieć problemy z transportem, z jakimi boryka się jego żona.

Kolejną kwestią jest to, że gość - jak on to określa - "szanowanie własnych pieniędzy" wniósł na kompletnie nowy poziom. Tylko w mojej opinii kupowanie najtańszego, najgorszego szmelcu to jest dziadowanie i z szanowaniem własnych ciężko zarobionych pieniędzy nie ma nic wspólnego. Facet wychodzi z założenia, że jak coś jest aż podejrzenie tanie, to nie oznacza, że jest wyjątkowo marnej jakości, tylko on jest taki zaradny, że coś mu się udało tak tanio zrobić/kupić, a że w 95% przypadków sprawdza się stare powiedzenie, że kto tanio robi, ten dwa razy robi, to nie jest jego wina.

Tak więc Diesel to nie, bo kolega szwagra kolegi z pracy to miał i to strasznie drogie w naprawach, a dwa, to on nie ma dojścia do taniej ropy. Tak więc mąż koleżanki zaczął jej szukać samochodu (nie mając o tym pojęcia) z takim efektem, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem żony na jakąś poważna kwotę nie ubezpieczył (jeden anglik, przy drugim sprzedający pisał, że samochód to raczej na części, trzeci był tak pordzewiały, że za Chiny Ludowe by przeglądu nie przeszedł) - co na to szacowny małżonek? - ale o co wam chodzi, dobre samochody i tanie.

Po jakimś czasie znalazł się samochód, który po sprawdzeniu z czystym sumieniem można było kupić - niestety takich samochodów nikt za półdarmo nie oddaje, w związku z czym szacowny małżonek dostał spazmów, darł się na żonę przez 3 dni, że on tyle nie zarabia, żeby taki samochód kupować (zapomniał tylko, że ona też zarabia i to spoooro lepiej od niego), nie pohamował się też przed telefonem do poprzedniego właściciela, że on ten samochód chce oddać, że żona jest niespełna rozumu itp. - cyrk.

Jako że samochód nie miał instalacji LPG, a dziewczyna raz, że miała jeszcze bilet miesięczny na koleje, dwa, że chciała się najpierw oswoić z samochodem w znanych sobie okolicach, to zostawiała go pod domem na czas wyjazdu do pracy. I tu szacowny małżonek wziął sprawy w swoje ręce i chcąc uchronić ślubną przed kolejnym marnotrawieniem pieniędzy, sam się zajął założeniem instalacji LPG. W związku z tym, że żona zaszalała z kupnem, to on tanio gaz założy i tu koleś wspiął się na takie szczyty dziadowania, że w mojej opinii zrobił to złośliwie (bo nie wierzę, ze można być takim ignorantem).

Samochód oddał do kompletnych rzeźników, którzy w dodatku chyba nie za bardzo wiedzieli co czynią (a jak się okazało, to wręcz na odwrót) bo efekt był taki, że po miesiącu użytkowania z tą "instalacją" samochód wymagał transportu na lawecie. Samochód trafił do mojego kolegi do warsztatu i sama naprawa kosztowała ponad dwa razy tyle (i to po stawkach dla znajomych), co szacowny małżonek za te dzieło sztuki wsadzone pod maskę zapłacił (tego co realnie zapłacił, a nie tego, co na fakturze jest).

Koleżanka pojechała do panów instalatorów z zapytaniem jak mają zamiar to załatwić i co się okazało? - szanowny małżonek był informowany, że taka instalacja jak sobie zażyczył nie nadaje się do tego samochodu i w papierach jest stosowna adnotacja, i że on się pod tym podpisał, a jak ma jakieś obiekcje, to zawsze może iść do sądu.

W tym miejscu kumpela poszła po maksach - Piotrek (mechanik) ma samochód robić i to w wersji na porządnych gratach (początkowo to była opcja szukania używek) i załatwić założenie nowej instalacji - na pytanie Piotrka jakiej, kumpela odpowiedziała jednym słowem - najlepszej.

Samochód od jakichś dwóch tygodni dobrze służy kumpeli, mniej więcej od takiego samego czasu koleżanka ma ciche dni z mężem po tym, jak się dowiedział ile za naprawę zapłaciła. Z tego co koleżanka przekazała mojej małżonce, doszło do takiej awantury, że dopiero sugestia dziewczyny, że dzwoni na policję trochę szacownego utemperowała. Po tym, co usłyszała, poważnie zastanawia się nad złożeniem pozwu rozwodowego - sugestię, że ma iść na ulice odpracować jego pieniądze, które roztrwoniła. Na jej stwierdzenie, że to są też jej pieniądze i jak na razie to ona zarabia lepiej od niego, o mało co nie dostała po twarzy.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (512)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…