Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74392

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Od wielu lat moją pasją, która w zasadzie połączyła mnie z moim facetem, jest offroad, czyli jazda samochodami terenowymi. Taka bardziej długodystansowo-turystyczna, niż taplanie się w ciężkim bagnie.

Niewtajemniczonym warto wyjaśnić, że jest to hobby droższe niż wędkarstwo, wymagające pewnej ilości pieniędzy, ale najbardziej liczą się w nim jednak wiedza i umiejętności, a nie forsa. Dobrze przygotowany kilkunastoletni wóz za 30 tysięcy złotych jest dużo lepszą gwarancją sukcesu, niż nowiutki Range Rover za 300 000 PLN prosto z salonu prowadzony przez laika.

Aktualnie ze względu na wydatki związane z zakupem i remontem domu nie mamy własnego auta wyprawowego, ale ciągle zdarzają nam się regularnie wspólne dłuższe lub krótsze wypady z przyjaciółmi, ich Land Cruiserem J90.

W lipcu postanowiliśmy przedłużyć sobie jeden z weekendów i pojeździć trochę po ukraińskim Zakarpaciu. To jedno z niewielu w Europie miejsc, gdzie ostały się ciekawe drogi bez asfaltu po których jazda jest całkowicie legalna. A poza tym jest bardzo tanio.

Ze względu na ciężko wiszące chmury i wspomniane niskie ceny, pierwszy nocleg na miejscu postanowiliśmy spędzić na prywatnych kwaterach zamiast pod namiotami. U tego samego gospodarza postanowił się niestety zatrzymać nasz rodak z rodziną, roboczo nazwijmy go Panem Januszem.

Pan Janusz jako odnoszący sukcesy businessman z branży ozdób świątecznych i handlu zniczami (o czym nie omieszkał nas poinformować w drugiej minucie znajomości), zakupił "prawie nową" (Niemiec płakał jak sprzedawał) "terenówkę" VW Touareg i postanowił wziąć rodzinę na wyprawę terenową. Niestety, nikt nie powiedział mu, że to auto wygląda tylko jak samochód terenowy, a w rzeczywistości nadaje się najwyżej na średnio wyboistą polną drogę.

Wieczorem, jak siedzieliśmy w altanie, przy grillu i piwku, Pan Janusz przyszedł, opowiedział jakie to wspaniałe i drogie auto kupił, a następnie zapytał jaką trasę planujemy, bo "widział, że nasze auto takie starsze i tańsze, ale mamy dużo naklejek, więc pewnie w wielu miejscach już byliśmy".

W sumie, to z przyjemnością opowiedzieliśmy co planujemy przejechać na najbliższe dni. Janusz zrobił sobie zdjęcie naszego planu trasy i stwierdził, że w takim razie pojedzie tak samo. Próbowaliśmy wytłumaczyć, że jego bulwarówką tej trasy absolutnie nie da się zrobić. Nawet zaproponowaliśmy mu kilka atrakcyjnych widokowo, ale bardziej cywilizowanych dróg, dostępnych dla SUVa.

Rankiem dnia następnego Janusza ani jego Touarega już nie było. Mieliśmy nadzieję, że zachował się rozsądnie, ale nasze nadzieje zostały rozwiane już przy pierwszym błotku, gdzie zastaliśmy taką oto scenę:

Volkswagen wklejony do połowy kół, Janusz za kierownicą operuje gazem w sposób powodujący jeszcze gorsze zakopanie się oraz wykrzykuje rozkazy do... żony oraz nastoletnich synów, którzy po kolana w błocie usiłują wypchnąć auto z opresji. Tak, gościu siedział na skórzanym fotelu, a małżonkę wysłał do pchania samochodu w błocie.
Cóż innego mogliśmy zrobić... wzięliśmy linę, wyciągnęliśmy ich z opresji i jeszcze raz wytłumaczyliśmy że nie powinni jechać dalej tą drogą tym autem. Liczyliśmy, że tym razem Janusz zrozumiał.

Nadzieje były płonne. Godzinę później chłop do nas zadzwonił czy tym razem też nie jesteśmy w okolicy, bo on stoi w rzece, auto mu zgasło i nie chce odpalić. Gość widział miejscowych przejeżdżających strumień UAZem, to pojechał za nimi. Nie przewidział, że VW Touareg ma "nieco" więcej elektroniki, która "nieco" gorzej znosi kontakt z wodą. Znów cóż zrobić... Wróciliśmy 20 kilometrów, wyciągnęliśmy go z rzeki, ale auto już nie odpaliło, nie było takiej szansy, skoro któryś z wielu komputerów się zalał. Myśleliśmy, że ta jego żona Janusza na miejscu go zabije. Dostał taką burę za zmarnowane wakacje i popsuty samochód, że nie umiem tego nawet powtórzyć. Wynikało z niej jednak niewątpliwie, że to nie pierwszy oryginalny pomysł "króla zniczów". Szkoda tylko rodziny, którą gonił po kolana w błoto i po pas w rzekę. Jedyna pomoc, jakiej mogliśmy udzielić, to dogadanie się z miejscowymi o holowanie do najbliższego asfaltu. Z tego co wiemy do Polski wrócił na lawecie. Jak się domyślamy, naprawa samochodu kosztowała minimum 8-10 tysięcy, czyli 1/4 wartości Toyoty, którą jechaliśmy.

Morał z tego krótki: terenowa turystyka samochodem to naprawdę fajna zabawa, ale trzeba mierzyć siły na zamiary i warto zapytać kogoś bardziej doświadczonego - w tym środowisku ludzie bardzo chętnie i bezinteresownie dzielą się wiedzą i doświadczeniami.

PS: Może faktycznie nie doceniłam Touarega, który ma jakieś zdolności terenowe i w rękach umiejętnego kierowcy jest w stanie przejechać trochę więcej niż przeciętny SUV, ale w tej historii głównym problemem były brak umiejętności niewiedza i brak wyobraźni jego kierowcy.

offroad Ukraina

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (292)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…