Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Samorządy studenckie niewiele różnią się od tych... samorządowych.

Wydział, na którym studiuję jest z tych, gdzie jedna połowa kadry nauczającej nosi to samo nazwisko, a druga połowa nie, bo zachowała panieńskie/kawalerskie, zaś krewni dalszych stopni zajmują różne stanowiska w administracji. Przekonałam się o tym na własnej skórze.

Swojego czasu oblałam zaliczenie przedmiotu. Zdarza się, nie pierwsze, nie ostatnie w karierze, ale chciałam zobaczyć swoją pracę, żeby przed poprawką wiedzieć, czego jednak nie wiedziałam wcześniej. Profesor odpowiedzialny za zaliczenia to chcenie potraktował tak, jakbym mu co najmniej napluła w gębę. Mój argument, że regulamin studiów daje mi święte prawo zobaczenia swojej pracy, ba, nawet uzasadnienia oceny mogę się domagać, wywołał reakcję, którą mogę streścić w zwrocie "poszła won!". Poszłam więc, przeczytałam jeszcze raz regulamin, przeczytałam wszystko, co na stronach uczelni na temat rozwiązywania konfliktów było (niewiele, swoją drogą), zorientowałam się, że starosta roku wyjechany i postanowiłam zwrócić się do samorządu studenckiego, niech mediują (jest bardzo duża różnica między tym, jak pozwalałam się traktować, mając lat 12 i 22).

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością: przedstawiciele samorządu na moim wydziale (11 osób) przyjmują przez godzinę w co drugi tydzień - i to pod warunkiem wcześniejszego ogłoszenia, że w tym tygodniu dyżur będzie. Mail kontaktowy co prawda podany, ale prywatny i w ogłoszeniu sprzed 3 lat, więc coś mi mówiło, że droga do sukcesu niekoniecznie wiedzie tamtędy. Miałam jednak blisko do ich biura, postanowiłam zajrzeć mimo wszystko.

W biurze zastałam 3 osoby, wszystkie zatopione w lekturze. Po moim "cześć" obrzuciły mnie bardzo niechętnym spojrzeniem, jedna wydusiła z siebie "cześć" i wróciły do książek. Potrafię poznać, kiedy nie jestem mile witana. Ale uważam też, że na głowę wchodzi się tym, którzy wejść sobie pozwalają, więc usiadłam na krześle i postanowiłam przeczekać.

To było najbardziej dłużące się 10 minut mojego życia. Wygrałam tę wojnę ignorowania się tylko dlatego, że z nudów zaczęłam podśpiewywać pod nosem. Nie wytrzymali. Siedząca tam dziewczyna rzuciła w moją stronę bardzo nieuprzejme "potrzebujesz czegoś?" - ton informował od razu, że jedyną prawidłową odpowiedzią jest "nie".

Dziewczyna, do której mówiłam (bo rozmową tego nie nazwę) słuchała mnie z kamienną twarzą. Druga dziewczyna i chłopak usiłowali powstrzymać chichot. Kiedy skończyłam, spojrzała na mnie z bezbrzeżną pogardą i zapytała: "Więc co właściwie mam zrobić, powiedzieć ojcu, żeby ci pokazał tę kartkę?"

Cóż. Spurpurowiałam, odparłam, że sama sobie poradzę i poszłam.
Poradziłam sobie tak, że po opłaceniu warunku wybłagałam w dziekanacie zapisanie do grupy, którą zaliczać miał ktoś inny. I na każdym kroku plułam na samorząd, w czym wtórowało mi jeszcze parę osób.

Tak się zdarzyło, że skończyła się kadencja samorządu, trzeba było przeprowadzić wybory. Wystartowałam na starościnę wydziału. I przekonałam się, jak naprawdę wygląda ten światek. Z osób, które namawiały mnie do startu prawie nikt nie przyszedł na głosowanie. Za to przyszła jedna z prodziekanów - matka mojego kontrkandydata. Pogratulować mu stołka. Jeszcze zanim otwarto urnę. Wybory, oczywiście, przegrałam.

Dzisiaj (sobota!) miały się odbyć konsultacje studenckie w sprawie zmian w programach studiów, zaliczeniach przedmiotów, praktyk i kilku innych bardzo ważnych rzeczy. Konsultacje służą m.in. po to, żeby zebrać głosy studentów i wypracować jedyne oficjalne stanowisko wobec władz wydziału. Informację o konsultacjach "znalazłam" tylko dlatego, że stałam w kolejce za dziewczyną z wydziałowej rady samorządu i podsłuchałam jej rozmowę. Wybrałam się na te konsultacje - drzwi zamknięte. Zrobiłam zdjęcie, zrobiłam filmik, w którym główną rolę zagrała klamka szarpana moją ręką i wrzuciłam na grupę na fejsie mojego roku. Głosów oburzenia jest już kilkadziesiąt. Osób, które odpowiedziały na prośbę o podpisanie skargi do rektora brak.

I po raz kolejny dziekan z zadowoleniem stwierdzi, że przecież studenci nie mają żadnych zastrzeżeń do np. całkowicie fikcyjnego systemu ECTS.

Ale jeżeli w poniedziałek do biura dziekana trafi raport z konsultacji, to będę bardzo, bardzo zła.

uczelnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (222)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…