Historia z czasów szkolnych, o piekielnej nauczycielce.
Gwoli wyjaśnienia: mam troje młodszego rodzeństwa. Każde z nas w czasach podstawówki dobrze się uczyło: były stypendia naukowe, konkursy (nigdy jakieś wygrane, ale zawsze wysokie miejsca). W domu nigdy nie było biedy. Historia dotyczy brata.
Tak się złożyło, że po przeprowadzce i moim przejściu do gimnazjum, jeden z braci byłby ostatnim dzieckiem chodzącym do dość odległej od nowego domu podstawówki, dlatego gdy skończył 3 klasę, został przeniesiony do innej, bliższej domu. Tam jego wychowawczynią została piekielna matematyczka.
Historii z nią związanych było naprawdę wiele, szczególnie w pamięci wyryły mi się dwie.
Pewnego razu brat pochwalił się przy niej, że dostałem stypendium naukowe (głupotka, jednorazowo kilkadziesiąt złotych za średnią, ale dziecko to cieszy). Jej odpowiedź:
- Nieprawda. Nie dostał stypendium naukowego, tylko socjalne, bo was jest dużo i jesteście biedną rodziną.
Brat załamany. Piekielnica zmieniła zdanie o naszym statusie materialnym dopiero gdy zobaczyła, że nasza mama chodzi do tego samego fryzjera co ona.
Brat w 4 klasie chciał wziąć udział w Kangurze matematycznym (dla niezaznajomionych: Kangur jest międzynarodowym konkursem dla dzieciaków z różnych przedziałów wiekowych. Wystarczyło wpłacić drobne wpisowe). W 3 klasie miał bardzo dobry wynik, więc istniała szansa, że tym razem napisze jeszcze lepiej (klasy 3 i 4 miały te same zadania). Odpowiedź piekielnicy:
- Nie pozwolę ci iść na Kangura, bo w nim mogą brać udział tylko zdolni uczniowie, a ty do nich się nie zaliczasz.
Efekt tego "wychowawstwa"? Brat totalnie zniechęcił się do szkoły i już nigdy nie zależało mu na tym, by w jakikolwiek sposób się wybić.
Gwoli wyjaśnienia: mam troje młodszego rodzeństwa. Każde z nas w czasach podstawówki dobrze się uczyło: były stypendia naukowe, konkursy (nigdy jakieś wygrane, ale zawsze wysokie miejsca). W domu nigdy nie było biedy. Historia dotyczy brata.
Tak się złożyło, że po przeprowadzce i moim przejściu do gimnazjum, jeden z braci byłby ostatnim dzieckiem chodzącym do dość odległej od nowego domu podstawówki, dlatego gdy skończył 3 klasę, został przeniesiony do innej, bliższej domu. Tam jego wychowawczynią została piekielna matematyczka.
Historii z nią związanych było naprawdę wiele, szczególnie w pamięci wyryły mi się dwie.
Pewnego razu brat pochwalił się przy niej, że dostałem stypendium naukowe (głupotka, jednorazowo kilkadziesiąt złotych za średnią, ale dziecko to cieszy). Jej odpowiedź:
- Nieprawda. Nie dostał stypendium naukowego, tylko socjalne, bo was jest dużo i jesteście biedną rodziną.
Brat załamany. Piekielnica zmieniła zdanie o naszym statusie materialnym dopiero gdy zobaczyła, że nasza mama chodzi do tego samego fryzjera co ona.
Brat w 4 klasie chciał wziąć udział w Kangurze matematycznym (dla niezaznajomionych: Kangur jest międzynarodowym konkursem dla dzieciaków z różnych przedziałów wiekowych. Wystarczyło wpłacić drobne wpisowe). W 3 klasie miał bardzo dobry wynik, więc istniała szansa, że tym razem napisze jeszcze lepiej (klasy 3 i 4 miały te same zadania). Odpowiedź piekielnicy:
- Nie pozwolę ci iść na Kangura, bo w nim mogą brać udział tylko zdolni uczniowie, a ty do nich się nie zaliczasz.
Efekt tego "wychowawstwa"? Brat totalnie zniechęcił się do szkoły i już nigdy nie zależało mu na tym, by w jakikolwiek sposób się wybić.
piekielna nauczycielka.
Ocena:
219
(265)
Komentarze