Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75986

przez ~aktorka ·
| Do ulubionych
Niektórzy łudzą się, że w naszym kraju liczą się umiejętności lub talent. Ta bańka mydlana pęka w zderzeniu z rzeczywistością.

Od dziecka chciałam być aktorką. Wprawdzie, na początku rodzice sądzili, że to tylko takie dziecięce marzenie, bo w końcu każda dziewczynka marzy o byciu aktorką, modelką, księżniczką czy piękną Barbie, a najlepiej być wszystkim naraz. Jednak z wiekiem udowodniłam im, że to faktycznie jest to czym chcę się w życiu zajmować. Były ćwiczenia, były warsztaty i szlifowanie talentu. Tak sobie przeżyłam 18 lat życia, aż nadszedł czas wyboru studiów.

Tutaj pojawił się pierwszy zonk. Szkoły aktorskie mają w poważaniu to, czy ktoś ma umiejętności. Jeśli nie masz na zbyciu kilku tysięcy czesnego + robienie osobnych opłat za wszystko, wyjazdy i jednodniowe warsztaty ze "znaną osobą", to nie masz na co liczyć. Oczywiście w pakiecie musisz mieć już znajomości, czyli najlepiej rodzica lub krewnego, który działa w show biznesie. Nie miałam obu tych wymaganych rzeczy, toteż poszukałam trochę i podjęłam chyba najbardziej szaloną decyzję w życiu: postanowiłam pójść do szkoły Rydzyka. Tak, TEGO Rydzyka. Bałam się trochę, że ze swoim ateizmem i antyklerykalnym podejściem, szybko wylecę stamtąd z hukiem.

Przeżyłam jednak zaskoczenie, gdy okazało się, że są tam studenci tacy jak ja, a zajęcia (obojętnie przez kogo prowadzone) trzymają wysoki poziom. Praktyki odbywaliśmy w wiadomej telewizji, ku rechotowi moich znajomych spoza szkoły, jednak dla mnie nie miało znaczenia jak się ta telewizja nazywa i co sobą reprezentuje, ważniejsze było dla mnie to że miałam szansę uczyć się w praktyce, a nie jedynie w teorii.

I tak minęły lata a ja studia skończyłam. Zdecydowałam się zaczepić w teatrze. O nielicznych castingach dowiadywałam się drogą pantoflową, gdyż rzecz jasna, są to rzeczy tylko dla "wtajemniczonych". Tu dochodzimy niejako do konkluzji, bowiem byłam w czterech teatrach. Podczas każdego przesłuchania, "jury" zachwycało się moimi umiejętnościami, generalnie leciały ochy i achy do momentu... gdy padało pytanie gdzie się uczyłam, gdzie szlifowałam umiejętności.

Gdy mówiłam nazwę uczelni. wśród przesłuchującej mnie ekipy nastawała konsternacja. Atmosfera momentalnie robiła się napięta, a ja byłam zbywana krótkim "może się odezwiemy". Gdyby ktoś inny mi to opowiedział, to popukałabym się w czoło, że to niemożliwe by w aż czterech, różnych teatrach reakcje były tak bliźniacze. A jednak.

Mimo to nie poddałam się, lecz postanowiłam spróbować w kolejnym, piątym teatrze, zmieniając jednak strategię. Scenariusz spotkania był podobny jak wcześniej: komplementy, zachwyty, aż w końcu padło nieśmiertelne pytanie o to, gdzie się uczyłam. Skłamałam, że jestem samoukiem, że uczestniczyłam tylko w jakichś sezonowych warsztatach. I wiecie co? Byli zachwyceni. Rolę dostałam.

Tylko przykro mi jest, że w polskim światku artystycznym muszę kryć się z tym, gdzie studiowałam, bo powoduje to salwy śmiechu i złośliwe spojrzenia. Zresztą, nie tylko w środowisku artystycznym. Moi znajomi wyśmiali moją uczelnię mówiąc, że chodzę do oszołomów i pewnie stałam się przedstawicielką "katotalibanu". Nie stałam się. Nadal jestem ateistką, nadal nie wpuszczam księdza po kolędzie i nadal żyję z chłopakiem na kocią łapę. Studiując na uczelni Rydzyka nikt mnie nie prześladował, nikt tam nawet się nie modlił. Po prostu były to studia jakich wiele.

Ale najbardziej piekielne jest dla mnie zachowanie dyrektorów czy reżyserów w teatrach. W jednaj chwili z objawienia stajesz się intruzem i twoje umiejętności przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Bezcenne doświadczenie.

aktorstwo

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (318)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…