Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczelnia, na której studiuję określa się jako "przyjazna studentom pracującym, niezamożnym, matkom i kobietom w ciąży". Jeśli ktoś naprawdę potrzebuje, może starać się o indywidualny tok studiów, czy też zamiast chodzić na zajęcia, przychodzi na konsultacje bądź chodzi z wcześniejszą/późniejszą grupą. Brzmi fajnie, prawda? Niestety, rzeczywistość jest troszkę inna.

Kiedy byłam na czwartym roku studiów, stwierdziłam, że pora odciążyć rodziców finansowo i rozejrzeć się za pracą. Znalazłam - prawie że w zawodzie (studia licencjackie już miałam), elastyczny grafik, przesympatyczna szefowa. Ułożyłyśmy sobie plan pracy tak, żeby nic nie kolidowało mi z zajęciami na wydziale i przez pierwsze dwa miesiące było w porządku... Dopóki jeden prowadzący nie przełożył zajęć z godziny ósmej rano na godzinę szesnastą.
W pracy - przykro mi, nie mam nikogo na twoje miejsce. Spróbuj to przełożyć. Wykładowca akurat należał do tych "ludzkich", więc któregoś dnia złapałam go na konsultacjach i pytam, czy mogłabym przenieść się do grupy na godzinę piętnastą.
- Jest pani w ciąży? Czy ma pani dziecko? - pada pytanie. Zbita z tropu, odpowiadam, że nie.
- Więc nie mamy o czym rozmawiać - rozkłada ręce. Zdziwiona, tłumaczę, że mam pracę i chciałabym tylko przychodzić trochę wcześniej, do innej grupy. Materiał przecież jest ten sam. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg:
- Nikt pani studiować tu nie każe.

Interweniowałam u dziekana, który też niewiele mógł zrobić. Jako że pyskata bywam, pytam, dlaczego nasza uczelnia określa się jako przyjazna studentom pracującym, po czym odprawia z kwitkiem studentkę, która chce mieć możliwość uczęszczania na zajęcia z wcześniejszą grupą, bo nie może przełożyć pracy. Odpowiedź?
- Nikt pani studiować tu nie każe.
Kurtyna.

uniwersytet studia studenci

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (284)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…