Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy ktoś może mi to wytłumaczyć?

Paradoks 1
Małe laboratorium, a właściwie punkt pobrań (mieszczący się w przychodni, więc wejście nie od ulicy, tylko z korytarza).
Siedzę w gabinecie, nikogo nie ma, chwila oddechu, pukanie do drzwi. Wołam "proszę" - nikt nie wchodzi. Powtórzę kilka razy, coraz głośniej - albo pomaga, albo nie. Najczęściej trzeba podejść i otworzyć samemu. Człowiek twierdzi, że nie słyszał wołania. Ok, może niedosłyszy, może co...

Podobnie rzecz się ma w sytuacji przeciwnej - pukanie, a ja mam akurat pacjenta. W takim wypadku drę się "zajęte". Tak samo nie słychać, ale zazwyczaj pukający wchodzi. Pół biedy, jeśli przekonawszy się naocznie, że musi poczekać sam się wycofa, ale zdarzają się (nierzadko!) tacy, co widząc, że właśnie trwa pobieranie domagają się natychmiastowego wydania wyniku. Już, w tej sekundzie, nie jak skończę i wyjmę komuś igłę z łapy.

Obie sytuacje sprowadzają sie w gruncie rzeczy do jednego. Ludzie nie słyszą. Trudno, bywa. Ale niech tylko siądę po pracy, w swoim prywatnym czasie w gabinecie (jest mój i tylko mój), bo muszę na coś poczekać godzinę i nie opłaca mi się jechać do domu. Siedzę jak myszka pod miotłą, książkę czytam, od razu zza drzwi głosy. Osoba czekająca do innego lekarza, do kogoś, kto przyszedł do labo i widzi na tabliczce, że już nieczynne.
- Niech pani puka, słyszałem, że ktoś tam jest.
Aaa, czyli nagle słychać. Nagminnie, kilka razy w tygodniu słychać dosłownie szmer. A w ciągu dnia muszę nierzadko aż wrzeszczeć, że wieczorem gardło boli.

Paradoks 2
Inne laboratorium, w kamienicy. Klatka schodowa, drzwi, a za nimi cała instytucja. Wiadomo, że kilka razy dziennie trzeba udać się w pewne miejsce, a że jestem sama, to drzwi na chwilę zamykam, nigdy nie wiadomo, kto wejdzie, czy czegoś nie ukradnie. Na zewnętrzną stronę drzwi wędruje więc karteczka "zaraz wracam". Nie nadużywam tego i "zaraz" nie trwa 15 min, ale wiadomo, że czasem człowiek musi. W ciągu półtora roku pracy w tym miejscu zdarzyło się dwa! razy, że ktoś doczytał i faktycznie zaczekał tę minutę. Cała reszta szarpie ile siły za klamkę, wali do drzwi (słychać). A kartka wisi jedna jedyna, nie ginie w tłumie innych.

Ale jeśli labo otwarte, kartka wisi w mało widocznym miejscu, z boczku na wewnętrznej stronie drzwi, żeby była pod ręką. Wchodzi człowiek, otwiera drzwi, przekracza próg, zamyka, zauważa kartkę! Ło matko, cud nad cudy! Zauważył i na dodatek przeczytał! Po czym zaczyna się rozmowa:
- Dzień dobry, można?
- Dzień dobry, tak, zapraszam.
- Ale można? (głośniej)
- Tak, proszę!
- Możnaaa? (jeszcze głośniej)
- P-r-o-s-z-ę!
- Bo tu pisze "zaraz wracam"...

I zawsze na opak... Postronnemu czytelnikowi może się to wydawać co najwyżej nieco intrygujące, ale uwierzcie, że dzień w dzień po kilka razy potrafi zirytować.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (293)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…