Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76497

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hej!
Mam nadzieję, że spędziliście udane święta. Moje takie były, jednak są pewne przykre rzeczy, o których warto wspomnieć.
Uwaga, będzie długo.

Mam rodzinę na drugim końcu Polski. Dosłownie. Ja mieszkam przy wschodniej granicy, tatko mój 30 km od granicy Polsko-Niemieckiej. Dostałam wraz ze ślubnym zaproszenie na tegoroczne Święta, wiec dawaj pakować się i w drogę.
Niestety, nasze auto padło i powstać nie chciało, a moje oddaliło się kilka dni wcześniej z szwagierką, gdyż potrzebowała na gwałt samochodu. Złośliwość rzeczy martwych. Więc...

Sprawdzamy pociągi z małżonkiem. I jest świetne połączenie, pociągami dalekobieżnymi! Było tez kilka innych opcji- regionalnych itp., ale jednak zawierzyliśmy, że lepiej będzie poruszać się linią Express Intercity itp. Owszem, opcja droższa, ale bardziej pewna się wydawała, no i bez przesiadek w tę nieludzką, zimną pogodę.
Dobre sobie.

Tu muszę wtrącić: Jestem w szóstym miesiącu ciąży. Brzuchola może bardzo nie widać, ale jednak pewna miejscówka się przyda, bo nogi puchną i bolą. Bo ciśnienie mi wariuje. Do tego naiwnie sądziłam, że toaleta nie będzie wyglądać tak jak wyglądała (nie dość, że brud, syf i malaria to jeszcze mróz, bo przecież gdzieś palić muszą), a ja mam dość duże mdłości, które towarzyszą mi od początku ciąży.

Zaznaczam, że nie jestem księżniczką i nie muszę mieć obok siebie siedmiu cudów świata, czerwonego dywanu. Pracuję do teraz, nie krzyczę, żeby mi ustępować miejsca. Nie warczę na ludzi, że jestem w ciąży i mi się należy. A więc... Zaczynamy:
Podróż do tatka mego:
Pierwszy zgrzyt- sprawdzanie biletów. My mieliśmy zakupione przez internet i wydrukowane. Konduktor robi problemy, bo mu czytnik coś nie działa. Tak jakby to była moja wina, że on ma wadliwy sprzęt. Może jego też nie, ale uważam, że mamrotanie pod nosem i wyrzuty do pasażerów, bo woleli w taki sposób zakupić bilet jest nie na miejscu.

Drugi zgrzyt: O godzinie 4 w nocy do przedziału wpada jak burza konduktorka i mówi, ze za 15 min wysiadamy. Ja trochę zbita z tropu, ponieważ przesiadek miało już żadnych nie być. Mąż pyta o co chodzi: Ano bo komunikacja zastępcza będzie i dalej trzeba jechać innym pociągiem - regionalnym. Niby miał być podstawiony i czekać na nas. Gówno prawda. Wysadzili nas w jakiejś dziurze, gdzie nie było ani poczekalni, ani automatu z herbatą i kazali czekać na regio. Tu już się zdenerwowałam, bo kobieta nie dość, że nas okłamała to jeszcze pominęła fakt, że to nie jest zastępczy pociąg- tylko pociąg z późniejszej godziny. I co było zrobić? Wygwizdów totalny, trzeba było czekać do 5:20 na tym zimnie ( a wiadomo, że niewyspanie potęguje uczucie chłodu), bez możliwości nawet posadzenia gdziekolwiek tyłka, bo ławek brak.

Gdy przyjechał pociąg nagle miejsc trochę mało. Nam przypadło siedzieć przy rozwalonych drzwiach, od których wiało niemiłosiernie.
Ale dojechaliśmy. Obolali (bo przecież siedzenie na plastikowych siedzeniach to luksus), wyziębieni i zmęczeni.
Z ciekawości sprawdziłam, ile bym mniej zapłaciła, gdybym od początku wybrała taką opcję. Gdy zapytałam konduktorki, jak to jest z różnicą, gdzie się po nią zgłosić podniosła na mnie głos, że przecież dojechaliśmy. Nieważne ze 2h później i że zupełnie w odwrotnych warunkach niż te za które zapłaciliśmy. Powinniśmy się cieszyć, że było tak super...
I wiecie co? Widok brata, ojca tak mnie uszczęśliwił, że bym o tej nieudanej podróży zapomniała. Gdyby nie podróż powrotna...
Początek ok, wsiadamy, kilku minutowe opóźnienie, ale to wiadomo, się zdarza, odjeżdżamy. Chcę uderzać w kimę, bo na następny dzień do pracy (to był powód, dla którego wracaliśmy w ten dzień- moje ważne zlecenie).

Zimno, bo zimno, ale myślę sobie, że stacja początkowa pociąg musi się rozgrzać, przykrywam się dwoma kurtkami i zasypiam jakoś po 20 min. Budzę się po, mam wrażenie, dwóch godzinach, a tu jesteśmy jakieś 20 km od miejsca w którym usnęłam. Pociąg stoi. Mąż mówi, że opóźnienie ma być 30 min, bo coś się stało, awaria jakaś. Ja jeszcze się nie denerwuję, bo wzięłam poprawkę na puktualność naszego PKP i mam 2h w zapasie, żeby dotrzeć do pracy.

Ale... z 30 min zrobiło się 60, z 60 zrobiło się 90 min, z 90 min wzrosło opóźnienie do dwóch godzin itd. A my cały czas w jednym miejscu. Pociąg miał wyjechać z tej miejscowości o 00:35, a na zegarku 3;50 - my nadal stoimy tam jak ciecie. Ja drżę z zimna, wszyscy współpasażerowie też-pytamy konduktorkę co jest, bo chłodno- ano odłączyli od lokomotywy to będzie chwile zimno. Chwila trwała do 4 nad ranem. I to nie moje zdanie, a wszystkich pasażerów. Swoje oddechy można było zobaczyć- para buchała jakby się paliło papierosa. Nigdy wcześniej nie płakałam w takich sytuacjach, ale tu zmęczenie i bezsilność, mróz, niewyspanie i stres, że zawale robotę sprawiły, że łzy pociekły.

Mąż starał się mnie uspokoić, ale jednak wizja siedzenia w tym wagonie i zamarzania robiła swoje. Do tego sprawdzałam inne możliwości przesiadki- bo jedna nas czekała w dużym mieście i też nie było mi do śmiechu, gdy dotarło do mnie, że możliwe że trzeba będzie czekać na dworcu jeszcze 2h.

No nic, pociąg ruszył, konduktorka nie chciała nawet wydać nam poświadczenia (co by okazać w drugim pociągu, żeby nasz bilet był dalej ważny) o opóźnieniu. Na szczęście tuż przed dużym miastem zmieniła się obsługa i facet wystawił nam owe zaświadczenie, sprawdził jak najlepiej dostać się do naszej miejscowości. Aczkolwiek mnie to nie urządzało. W domu miałam być o godzinie 8 rano. W pracy na godzinę 10:30., podczas gdy w domu znaleźliśmy się dopiero o 16.

Tak, ten drugi pociąg też miał opóźnienie. Mniejsze, bo mniejsze, ale jednak- ba, znów nie mieliśmy gdzie usiąść, ponieważ miejscówki wykupione były przecież na zupełnie inny pociąg o wcześniejszej godzinie. A konduktor co chwile powtarzał, że do nas przyjdzie, a przyszedł po półtora godzinie.

I tak stała sobie ciężarna z mężem, zapłakana, wymęczona po 14h podróży w temperaturze 2*C, ignorowana przez obsługę PKP z ciążącą wizją zwolnienia w pracy i tego, że można było jednak pobyczyć się jeszcze u tatka, bo do pracy i tak nie dotarłam (Gdybym nie musiała jechać na to spotkanie wracalibyśmy dopiero po Sylwestrze).

I wiecie co jest najśmieszniejsze?
Gdy poszłam już w swoim mieście do informacji, zapytać o zwrot kosztów częściowych chociaż, to grube babsko w okienku walnęło tekstem "Ale co Pani chce? Jaki zwrot? Dojechała przecież Pani, wiec co się czepia?".
Wszystko mi opadło. Ktoś wie, czy można się starać o zwrot- posiadam potwierdzenie opóźnień, bilety a nawet zdjęcie wagonów, gdzie przyszło nam spędzać podróż?

Zachciało mi się, ku*wa podróży IC, EXC w I klasie.
I dorobiłam się poważniejszego zapalenia pęcherza w gratisie i gorączki. W nagrodę za bycie naiwną.

I naprawdę ja jestem w stanie wiele zrozumieć święta są, mało ludzi pracuje, niektórzy rzucają się pod pociąg, gdzieś indziej szaleją wichury, ale chamstwa pry tym wszystkim i migania się od odpowiedzialności nie zniosę. Szczególnie, że zapłaciłam niemałe pieniądze za te bilety.

PKP Intercity dworzec podróż

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (429)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…