Moja koleżanka pracuje w bibliotece osiedlowej dla dzieci i młodzieży.
Zapewne wiecie, że można oddawać niechciane książki do bibliotek. Ostatnio znajoma przyniosła na obiad całą pakę piekielności związanych z takimi "przedświątecznymi efektami sprzątania", jak je nazwała.
Pewna pani przyniosła całą siatę książek. Wszystkie w mocno średnim stanie, kilkudziesięcioletnie, woniejące stęchlizną, zapewne wcześniej trzymane w piwnicy czy na strychu. Biblioteka odmówiła przyjęcia podarunku - nie chodziło nawet o to, że takich "Dzieci z Bullerbyn" czy "Winnetou" mają po kilka(naście) egzemplarzy z nowszych wydań, ale o to, że zatęchłe książki często równają się pleśni - która może przenieść się na inne zbiory.
Pani zrobiła awanturę. Najpierw argumentowała, że jechała do biblioteki dwa przystanki i teraz nie będzie wracać. Potem, że biblioteka jest utrzymywana z jej podatków i ma obowiązek przyjąć jej książki. Ostatecznie apelowała, że książek się nie wyrzuca. Gdy mimo to bibliotekarki się nie ugięły - wyszła. Okazało się potem, że zostawiła siatę makulatury za drzwiami.
Sporo było historii o obrazie majestatu po odmowie przyjęcia książek najzwyczajniej w świecie zniszczonych - porwanych, zalanych, pamiętających wczesnego Gierka i rozpadających się w rękach. Po otrzymaniu informacji, że przyjęte książki niekoniecznie trafią na półki (część dubli wędruje do innych bibliotek, czasami do instytucji opiekuńczych, niektóre na kiermasz "taniej książki" dla czytelników, z którego dochód przeznaczany jest na nowości wydawnicze) ludzie potrafili nie tylko zabierać książki z powrotem, ale też wyzywać od złodziei i żebraków, dorabiających cudzym kosztem. Jedna pani nawet zlikwidowała z tego powodu córce kartę biblioteczną.
Cóż, na szczęście nie jest to normą :)
Zapewne wiecie, że można oddawać niechciane książki do bibliotek. Ostatnio znajoma przyniosła na obiad całą pakę piekielności związanych z takimi "przedświątecznymi efektami sprzątania", jak je nazwała.
Pewna pani przyniosła całą siatę książek. Wszystkie w mocno średnim stanie, kilkudziesięcioletnie, woniejące stęchlizną, zapewne wcześniej trzymane w piwnicy czy na strychu. Biblioteka odmówiła przyjęcia podarunku - nie chodziło nawet o to, że takich "Dzieci z Bullerbyn" czy "Winnetou" mają po kilka(naście) egzemplarzy z nowszych wydań, ale o to, że zatęchłe książki często równają się pleśni - która może przenieść się na inne zbiory.
Pani zrobiła awanturę. Najpierw argumentowała, że jechała do biblioteki dwa przystanki i teraz nie będzie wracać. Potem, że biblioteka jest utrzymywana z jej podatków i ma obowiązek przyjąć jej książki. Ostatecznie apelowała, że książek się nie wyrzuca. Gdy mimo to bibliotekarki się nie ugięły - wyszła. Okazało się potem, że zostawiła siatę makulatury za drzwiami.
Sporo było historii o obrazie majestatu po odmowie przyjęcia książek najzwyczajniej w świecie zniszczonych - porwanych, zalanych, pamiętających wczesnego Gierka i rozpadających się w rękach. Po otrzymaniu informacji, że przyjęte książki niekoniecznie trafią na półki (część dubli wędruje do innych bibliotek, czasami do instytucji opiekuńczych, niektóre na kiermasz "taniej książki" dla czytelników, z którego dochód przeznaczany jest na nowości wydawnicze) ludzie potrafili nie tylko zabierać książki z powrotem, ale też wyzywać od złodziei i żebraków, dorabiających cudzym kosztem. Jedna pani nawet zlikwidowała z tego powodu córce kartę biblioteczną.
Cóż, na szczęście nie jest to normą :)
Ocena:
134
(188)
Komentarze