Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu będzie długo i pewnie nudno. Niecierpliwym odradzam, bo wstęp będzie długi i opisy obszerne.

Od wyjścia z onko w grudniu bardziej leżę niż biegam, na czym oczywiście cierpi też najbliższe otoczenie, a najbardziej ukochany Diesel(owczarek niemiecki ok. 45 kg). Przez chorobę zostały Mu ograniczone długie spacery, do których przez osiem lat Jego życia tak konsekwentnie Go przyzwyczajałem. Ostatnio zauważyłem, że upływa termin obowiązkowych szczepień przeciwko wściekliźnie więc uniosłem się honorem i wybieram się do weta. Biorąc pod uwagę przymus okrążenia osiedla (Diesel nie toleruje innych szczekaczy) trasa na ok. dwa kilometry w jedną stronę.
Dylemat pierwszy: Ze wzgl. na to, że mój kundelek nigdy nie był przyuczany do kagańca rzadko w nim chodzi. Ale u weta są różne zwierzaki i o nieszczęście nietrudno do wyboru miałem trzy kagańce:

a) brezentowy, w którym Diesel bez problemu może sobie jakiegoś nieostrożnego spokojnie dziabnąć,
b) skórzany, który (jakimś cudem) notorycznie sam sobie ściąga i
c) metalowy (nazywam go „bojowym”).

To trzecie ustrojstwo dostałem od instruktora z K-9, który lata temu przekazywał mi do rąk własnych pluszową kulkę (Diesla) z dołączonym urządzeniem z prętów zbrojeniowych i betonu, na kółkach, utwardzanego kryptonitem wielkości całego psa. ;) Pomyślałem, że i tak założę go dopiero przed lecznicą, więc psu chyba kręgosłupa nie złamię. W drogę.

Zaglądam do poczekalni i widzę trzy starsze panie z dwoma kotami i jakimś małym szczekoszczurem, więc grzecznie wyjaśniam, że zaanonsuję tylko lekarzowi przybycie (umówione wcześniej telefonicznie) i poczekam sobie na zewnątrz, bo mam obawy o bezpieczeństwo małego pchlarza, który oczywiście zdążył wydrzeć swoją mikromordę na Diesla co oczywiście spowodowało gwałtowne podniesienie ciśnienia mojemu pupilowi. Starsze panie okazały się bardzo miłe, nie ma problemu, a lekarz słysząc łoskot wydobywający się z gardzieli mojego pupila zaproponował zostawienie książeczki i zaszczepienie Diesla na zewnątrz. W końcu roboty na pięć sekund. Układ dla wszystkich chyba idealny. Wyszedłem i czekam. Na razie historia bardziej na wspaniali.pl, ale zapomniałem dodać, że przyciągam kłopoty jak grawitacja więc nie mogło być tak do końca różowo. Zmęczony spacerem przycupnąłem na ławce luźno trzymając smycz. Pies po komendzie przysiadł obok.

I właśnie wtedy z samochodu parkującego przed wetem wysiadł młody byczek. Z daleka było widać twardziela, bo ja byłem w dwóch polarach, czapce i rękawiczkach, a on w podkoszulce i kurtce oraz świecącą w słońcu łysą glacą przy sporym przecież mrozie. Obszedł sobie furę i spokojnie wypuścił tylnymi drzwiami młodego amstaffa (bez żadnych zabezpieczeń).

I tutaj akcja rozwinęła się błyskawicznie. Młody pies rzucił się z zębami w naszym kierunku, a mój weteran zrobił to samo w kierunku przeciwnym. Zjechałem pięknie z ławki boleśnie obtłukując sobie mało szlachetną część ciała, ale zanim zdążyłem choćby krzyknąć (wiem, bez języka brzmi to groteskowo, ale mimo wszystko jakoś mówię) Diesel po prostu rozjechał lżejszego o połowę napastnika. Chyba musiało boleć, bo rozległ się skowyt i młody oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili rozległ się drugi skowyt. Rozsierdzony byczek potraktował Diesla z buta. Błąd. A właściwie dwa.
Jego, że kopnął mojego psa.
Mój że rzuciłem się na łysego zapominając, że w moim stanie mogę się bić najwyżej z plakatem boksera wiszącym na ścianie.
Poleciałem ryjem w śnieg i tutaj moja relacja staje się trochę niepełna, gdyż okulary poleciały w ch.. przepraszam, gdzieś, a ja z bliska przyjrzałem się strukturze śląskiego śniegu. Zanim ogarnąłem śnieg z twarzy usłyszałem warczenie, łomot , krzyk i coś zwaliło mi się na klatę wydając dźwięki przegrzanej koparki.

Dosłownie po kilkudziesięciu sekundach usłyszałem prośbę o odwołanie psa i ktoś z tyłu dźwignął mnie pod pachy stawiając na nogi. Diesel grzecznie położył się obok, a policjant który mnie podniósł oddał mi moje zdefragmentowane patrzałki. Koleś od amstaffa stał trzy metry ode mnie… skuty. Obok nas było na śniegu kilka czerwonych plamek, ale żaden z nas jakoś na rannego nie wyglądał.

Zagadka cudownie szybkiego pojawienia się naszych stróżów prawa okazała się banalnie prosta. Po prostu wspomniane wcześniej starsze panie, widząc od początku całą akcję przez okno poczekalni bez zwłoki wezwały patrol jednocześnie alarmując weta, który właśnie wychodził do nas ze szczepionką w ręce. Nietrudno było ustalić sprawcę przy zgodnych zeznaniach czterech osób (no i moich).

Na koniec kwiatek: Jeśli ktoś dobrnął do końca tego zagmatwanego posta to pewnie pamięta co mój wierny sierści uch miał założone na pysk. Krew na śniegu była psia, bo rozciął sobie wargę o kaganiec. A rozciął, bo tak przywalił skur****nowi w twarz, że mu złamał szczękę w dwóch miejscach. Wiem to po wczorajszej wizycie policji w celu złożenia oficjalnych zeznań ws tego zdarzenia.

P.S. Możecie mnie objeżdżać do woli, ale i tak serdecznie dziękuję tym trzem starszym paniom z Czechowic-Dziedzic (w szczególności p. Łucji) za szybką i przytomną interwencję.

przychodnia weterynaryjna

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (449)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…