Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#77183

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny ginekolog w prywatnej przychodni.

Tak się zdarzyło, że o swojej ciąży dowiedziałam się bardzo wcześnie, bo dwie kreski na aptecznym teście ciążowym pokazały się około dwa tygodnie po nazwijmy to „staraniach” - w pierwszym dniu, kiedy test mógł w ogóle coś wykazać. Zdawałam sobie sprawę, że z testami różnie to bywa, więc od razu udałam się do ginekologa, by obecność wyczekiwanego lokatora jakoś dobitniej potwierdzić.

Ginekolog był mi znany z kilku wizyt, nic wcześniej nie zapowiadało jego późniejszego zachowania. Po mojej informacji o pozytywnym wyniku testu zaskoczył mnie pytaniem „i czego by pani ode mnie chciała?”. Pierwsza moja ciąża, nie znam procedur, ale mówię, że chciałabym jakoś ciążę potwierdzić, bo testy apteczne nie zawsze są wiarygodne. Co zaordynował pan ginekolog? Badania krwi, moczu? Gdzie tam, od razu na bogato – USG! Nie oponowałam, bo się jeszcze wtedy nie znałam, lekarz przecież wie lepiej. Termin na który kazał mi się umówić (notabene do siebie, bo również takie badania wykonywał) wypadał mniej więcej na środek 4 tygodnia ciąży faktycznej, czyli liczonej mniej więcej od zapłodnienia. Zapytałam się więc, czy to na pewno nie za wcześnie, żeby USG coś wykazało. Nie, według jego wyliczeń na podstawie daty ostatniego okresu (czyli środek 6 tygodnia od ostatniego okresu) wszystko będzie ok. No w porządku, znowu - przecież lekarz wie lepiej.

Nadszedł dzień badania USG. Ja cała szczęśliwa i w skowronkach czekałam, co też pan doktor powie, a on coś tak długo patrzył i patrzył na ten ekran. W końcu stwierdził, że widzi pęcherzyk ciążowy bez zarodka. Ja już lekko przerażona zapytałam, co to znaczy - czy nie jestem w ciąży, czy może jednak na pewno nie za wcześnie na to badanie, na co pan doktor odparł, że jak chcę to możemy powtórzyć USG za tydzień, ale jakby pojawiło się krwawienie, to mam od razu udać się do szpitala, bo zarodek może być martwy. Empatia poziom ekspert, pan świetnie wiedział jak nie stresować kobiety w potencjalnej ciąży...

Nie jestem jakaś bardzo wrażliwa, ale jak dotąd to był najgorszy tydzień w moim życiu. Niepewność czy w ogóle jestem w ciąży, jednocześnie obawa o dziecko, strach przed poronieniem i wylądowaniem w szpitalu, generalnie najgorszemu wrogowi nie życzę. Na szczęście po siedmiu przeraźliwie długich dniach w końcu nadszedł termin drugiego badania USG. I co się okazało? – voilà, zarodek jest! Na mój zarzut, że jednak pierwsze badanie było zaordynowane za wcześnie, pan doktor zaczął coś bełkotać o jakiejś pacjentce chorej na raka (?). Przerwałam mu historię, stwierdziłam, że powinien lepiej planować terminy badań, żeby nigdy więcej niepotrzebnie nie fundować przyszłym mamom takich stresów na samym początku ciąży. Po czym wyszłam i zmieniłam ginekologa prowadzącego ciążę.

Niedługo potem dowiedziałam się od recepcjonistki w tej prywatnej przychodni, że akurat jeśli chodzi o USG, to lekarze mają płacone honorarium od wykonanego badania. Czyli z punktu widzenia pana doktora – po co robić jedno USG, skoro można zrobić dwa. Z mojego punktu widzenia na tak wczesnym etapie ciąży lekarz mógł mi zlecić badanie hormonu beta HCG w surowicy krwi, które wykazuje ciążę wcześniej niż USG. Mógł też wyznaczyć pierwsze badanie USG dla pewności na 8 tydzień po ostatnim okresie, bo praktykuje się je w 6-8 tygodniu, a tak naprawdę Polskie Towarzystwo Ginekologiczne zaleca je w 11-14 tygodniu ciąży. Mógł w końcu po niejednoznacznym wyniku USG uspokoić mnie, że być może faktycznie jest za wcześnie, dlatego trzeba powtórzyć badanie, a nie straszyć krwotokami i szpitalem. No ale nie ma to jak nabijać sobie kiesę wykonując niepotrzebne badania, które w dodatku stresują pacjenta, który w swoim stanie akurat stresów powinien unikać.

ginekolog prywatna przychodnia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (142)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…