Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78134

przez ~Gorol ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej rodzince. Będzie długo. Na wstępie lekko opiszę sytuację, żeby później łatwiej można było wszystko zrozumieć.

Mój ojciec pochodzi z Warszawy, matka z Rudy Śląskiej. Niestety, rodzina ze strony matki to taki stereotypowy obraz typowego Ślązaka. Za całe zło obwiniają Polskę i Polaków, cokolwiek się wydarzy na Śląsku, to jest to wina "goroli"

Mój ojciec przyjechał na Śląsk pod koniec lat 80, kiedy w górnictwie zachodziły te wszystkie zmiany. Z matką poznali się w pierwszych dniach jego pobytu na Śląsku, niedługo później zostali parą. Oczywiście od samego początku rodzina matki była temu przeciwna, bo jak to tak? Gorola za chłopa? itd. Próbowali ją odwieść od tego związku, sabotowali, zastraszali ojca itd. Krótko mówiąc, nie było im łatwo, ale mawia się, że miłość przetrwa wszystko i tak było tym razem. Z tym, że nastawienie rodziny matki nic, a nic się nie zmieniło.

Po ślubie zdecydowali się przeprowadzić do Warszawy, co zakończyło się ogromną awanturą. Ale to też przetrwali. Ja sam, odkąd tylko pamiętam, nienawidziłem jeździć na Śląsk w odwiedziny, czy to przy urodzinach czy innych okazjach. Zawsze byłem tam poniżany, wyśmiewany czy obrażany przez wujków, kuzynostwo czy dziadków.

Pamiętam, że jedną z ich ulubionych zabaw było pytanie mnie, co oznacza jakieś słowo po śląsku, a kiedy nie znałem odpowiedzi (czyli zawsze) pytali swoich dzieci, które odpowiadały bez problemów. Kończyło się to wyśmiewaniem mnie, że nie znam tak prostych rzeczy. No a ja jako kilkulatek to przeżywałem.

Rodzice oczywiście interweniowali, ale zazwyczaj kończyło się to jakimiś głupimi gadkami, że zabawa tylko i jakoś to się rozchodziło po kościach. Ojciec też zawsze jak miał jechać na ten Śląsk, to robił to od niechcenia, bo niemal zawsze te spotkania kończyły się awanturą.

W 1998 roku dziadkowie mieli swoją 40 rocznicę ślubu. Jakimś cudem udało się matce przekonać mnie i ojca do wyjazdu. Z początku było nawet spokojnie, no ale wraz z ilością wypitego alkoholu przez wujka i dziadka, zwiększała się ilość głupiej gadki. Z każdym kieliszkiem wujek coraz bardziej się nakręcał.

Zaczęły się standardowe gadki, że gdyby nie gorole, to Niemiec by na Śląsk do roboty przyjeżdżał, że to gorole rozkradli cały Śląsk itp. No i zdanie, od którego się wszystko zaczęło, wujek powiedział do ojca, że to przez takich pier... goroli jak on, wyrzucili go z pracy na kopalni.

Ojciec oczywiście nigdy nie pozostawał dłużny w tych kłótniach, więc tym razem też odpowiedział, że oczywiście to wina goroli, a nie wujka i tego, że każdego dnia o każdej zmianie jak przychodził do pracy to było go czuć alkoholem. Tutaj wujek nie wytrzymał, rzucił się na ojca z łapami, na jego nieszczęście ojciec nie pił, więc łatwo się obronił przed tym pijackim atakiem. Niestety taka porażka dla wujka była nie do przyjęcia. Chwycił szklankę, rozbił ją o stół i z rzucił się na ojca ponownie, niestety tym razem trafił ojca prosto w oko.

Krew była wszędzie, krzyk, chaos i ogólna panika. Nawet wujek zdając sobie sprawę co zrobił chyba momentalnie wytrzeźwiał, chociaż wraz z ciotką i dziećmi próbowali się ulotnić w tym chaosie. Na szczęście babcia ich zatrzymała i nie pozwoliła opuścić mieszkania.

Telefon na pogotowie, bo poza dzieciakami, moją matką i kuzynką wszyscy byli pijani albo nie mieli prawa jazdy. W czasie oczekiwania na pogotowie, dziadek z ciotką zaczęli mącić, żeby nie mówić co się wydarzyło, żeby nie wzywać policji. Zwalić na dziecko czy coś to nic się nie stanie itp.

Pogotowie przyjechało, opatrzyli ojca, popytali co się stało i stwierdzili, że trzeba wezwać policję, bo oka nie ma już szans uratować. Z rodziny nikt się nie kwapił do tego, dziadek schował telefon, komórki nikt nie miał, więc ratownik wezwał patrol.

Ci przyjechali, spisali zeznania i wzięli wujka ze sobą. Myśmy z matką przenieśli się do hotelu, bo matka nie chciała patrzeć na tę rodzinę. A cały następny dzień spędziliśmy w szpitalu z ojcem. Pojawiła się też ciotka z dziadkami.

Ani przeprosin ani nic, tylko z żądaniem, żeby nie wnosić oskarżenia i w ogóle wybaczyć wujkowi, albo nakłamać policji bo on już ma zawiasy i teraz pewnie pójdzie siedzieć, a za co ciotka z dziećmi będzie żyć i w ogóle to wina ojca bo było go nie prowokować.

Ojciec pozostał nieugięty, sprawa trafiła do sądu (zresztą, tak czy siak by trafiła). Przed rozprawą były jeszcze telefony od rodziny, żeby to załagodzić czy coś, ale nic nie wskórali. Rozprawa się odbyła, wujek został skazany na 6 lat i 8 miesięcy więzienia. Od tego momentu kontakt z rodziną urwał się całkowicie. Przez niemal całe 20 lat była cisza.


19 luty 2017 roku, niedziela.
Siedzę z narzeczoną w domu, dzwoni matka żebym przyszedł, bo ona nie wie co ma zrobić, a ojciec będzie dopiero za 2h. Ubrałem się i idę (mieszkam niecałe 10 min drogi od domu rodziców).

To co zastałem w domu było dla mnie lekkim szokiem. Przy stole siedziała ciotka z kuzynem. Z początku ich nie poznałem, w końcu nie widzieliśmy się prawie 20 lat. Jak już się dowiedziałem kto to, to pomyślałem, że przyjechali się pogodzić, przeprosić czy coś, ale nie. Nic z tych rzeczy.

Otóż wujek zachorował, a dokładnie zachorowała jego noga. Z tego co udało mi się z nich wyciągnąć, noga zaczęła mu gnić od środka czy coś takiego. W każdym razie, żeby uratować nogę potrzebna jest kosztowana operacja i długotrwałe leczenie, jeszcze kosztowniejsze. A jak się pewnie domyślacie, ta "rodzinka" nie dysponuje takimi środkami. Więc jeśli w jakimś tam czasie wujek nie podejmie się operacji, to nogę trzeba będzie amputować.

Nie wiem co się ubzdurało w ich głowach, ale doszli do wniosku, że to nasza wina, bo wujek przez nas trafił do więzienia, a tą chorobę tam złapał. Szybka kalkulacja, 1998 rok wyrok, niecałe 7 lat odsiadka. 1998+7=2005. Mamy 2017. Cóż, długo mu się ta choroba w nodze rozwijała.

Jasno daliśmy im do zrozumienia, że żadnych pieniędzy od nas nie dostaną. Łatwo nie odpuszczali, od próśb przeszli do gróźb, że zniszczyliśmy im życie, że my powinniśmy im płacić odszkodowanie, że w ogóle wszystko co się tam wydarzyło to nasza wina.

Ja, jako że już nie jestem małym gorolikiem, a dorosłym chłopem łatwo uspokoiłem towarzystwo i na prośbę matki wyrzuciłem z domu, jeszcze trochę pokrzyczeli, że mamy im oddać za bilety na pociąg, bo na darmo przyjechali taki kawał drogi.

Jakoś kilka dni później zadzwonił dziadek, bodajże pierwszy raz od prawie 20 lat z pretensjami, że rodzice nie dali im tych pieniędzy. Ojciec w tym wszystkim powiedział tylko tyle, że dobrze że ich nie spotkał w domu. Jaki to trzeba mieć tupet, żeby tak się zachować to ja nie potrafię pojąć.

Z ciekawostek dodam, że noga wujka już amputowana i wcale nic nie złapał w więzieniu. Matka od swojej koleżanki dowiedziała się tyle, że cała rodzinka wujka nie wylewa za kołnierz, a wujka samego w sobie nie raz widzi jak śpi byle gdzie nawalony, jak taki najzwyklejszy żul.

rodzina

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 373 (401)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…