Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia RavenRed przypomniała mi moją pracę jako kelnerka.

Byłam tuż po maturze, pierwsza prawdziwa praca, wcześniej pojedyncze wypady na zbieranie owoców itp. Zero doświadczenia z mojej strony. Pracę znalazłam 20km od domu, dojeżdżałam samochodem przez las.

Praca na czarno, miałam wtedy wyrobioną książeczkę z aktualnymi badaniami z sanepidu, ale nikt jej ode mnie nie chciał.

Lokal był otwarty 10-22, pierwsza zmiana przychodziła coś koło 7-8, żeby wszystko przygotować. Zamykałyśmy de facto po wyjściu ostatniego klienta i jeszcze trzeba było posprzątać, więc często była to 12 w nocy lub później. Akurat trafiłam na czas, kiedy trwały mistrzostwa świata w nogę, więc w dni meczowe lokal był otwarty do końca meczu. Często zdarzało się tak, że jednego dnia schodziłam po meczu, nie daj Boże z dogrywką i karnymi, wracałam do domu w środku nocy, a następnego dnia miałam I zmianę, albo dzwonili do mnie o 6 rano, że muszę być od rana i nie wiadomo, czy tylko rano, czy przez całe otwarcie.

Lokal nie był klimatyzowany, a lato wtedy było wyjątkowo upalne. Goście w większości korzystali ze stolików na zewnątrz, które były schowane pod drzewami i dodatkowo prawie przy linii brzegowej jeziora, więc było tam całkiem przyjemnie. Nam nie wolno było tam stać poza zbieraniem/donoszeniem zamówień, czy sprzątaniem, więc w wolnej chwili starałyśmy się stać blisko kostkarki do lodów, bo przy barze nie było nawet wiatraka. Dodatkowo bar po dwóch stronach był otwarty, z jednej na zmywak, z którego buchała wiecznie gorąca para ze zmywarki (dbanie o czyste naczynia też było zadaniem kelnerek) z drugiej na kuchnię, w której nie dało się wytrzymać.

Teoretycznie mogłyśmy zjeść obiad w pracy na przerwie, praktycznie przerwy łącznie z tymi na toaletę robiłyśmy tylko jak nikt z szefostwa nie patrzył, bo w przeciwnym razie zawsze było coś do zrobienia, czy to wycieranie kieliszków, sztućców, mycie okien itp.

Na barze stała skarbonka z napisem "Napiwki", do której klienci bądź my miałyśmy wrzucać otrzymane napiwki, które na koniec miały być podzielone na wszystkich pracowników. Nie wiadomo jednak czego koniec to miał być, bo pracownicy z przynajmniej rocznym stażem twierdzili, że nikt tych pieniędzy na oczy nie widział, więc jeśli nie było szefostwa w pobliżu to chowałyśmy je do kieszeni i na koniec dnia dzieliłyśmy się nimi.

W lokalu odbywały się także wesela. Raz się zdarzyło, że wg grafiku ja i jeszcze jedna koleżanka miałyśmy przyjść koło 15, żeby mieć siłę zasuwać na weselu, po czym rano dostałyśmy telefony, że jedziemy na catering - z mojej perspektywy najlepsza robota jaka mi się trafiła, z perspektywy dziewczyn, które były od rana w pracy tragedia, musiały być tam praktycznie przez dobę, jedna zasnęła na schodach idąc po zaopatrzenie.

Wracałam z pracy totalnie wykończona, głodna, odwodniona i z okropnym bólem głowy. Miałam furę szczęścia, że po drodze przez las nie wyskoczyło mi żadne zwierzę, bo jeździłam często na automacie.

Rodzice po tygodniu zaczęli mnie przekonywać, żebym rzuciła tę pracę, wytrzymałam 3 tyg., odeszłam po informacji, że 27 letnia dziewczyna została zabrana z pracy przez karetkę w stanie przedzawałowym.

gastronomia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (197)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…