Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78235

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądam sobie Wasze stare historie i coraz więcej przypomina mi się moich własnych przeżyć.

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze w naszym kraju nie było fast-foodów spod znaku złotych łuków ani takich z kurczakiem w logo, a po ziemi chodziły dinozaury, jako dziewczę młode i płoche chciałam zarobić parę własnych groszy podczas wakacji. Podjęłam zatem pracę w barze, znajdującym się na dworcu kolejowym w jednym z dużych miast Polski centralnej.

Bar ten sprzedawał hamburgery, coś w rodzaju obecnych kebabów, dania wegetariańskie z pastą warzywną w bułce itp. rzeczy. Pracowałam „na kuchni” do moich zadań należało krojenie warzyw do hamburgerów, na sałatki itp. Koszmarny upał (o klimatyzacji nikomu się nie śniło) sprawiał, że warzywa szybko miękły, traciły swój wygląd i stawały się nieapetyczne, trzeba było przynosić je z magazynu po trochu i na bieżąco zużywać. Magazyny z warzywami, pieczywem, ketchupem itp. mieściły się w podziemiach dworca.

Gdy miałam udać się do magazynu po raz pierwszy, usłyszałam, że zaprowadzi mnie kolega i wszystko pokaże. OK, idziemy. Kolega otworzył drzwi, za którymi znajdował się metalowy podest i takież schody. Zapalił światło i zaczął skakać po tym podeście uderzając jednocześnie kluczami w metalową poręcz. W pierwszej chwili osłupiałam. W drugiej kątem oka zarejestrowałam jakiś ruch. W trzeciej oczy miałam wielkości spodków. Na wszystkie strony pryskały ogromne szczury! Nie bały się światła, nie bały się ludzi, dopiero metaliczna kakofonia skłoniła je do porzucenia pożywienia i ucieczki. Siłą woli przemogłam nagłą słabość w kolanach i zdołałam mniej więcej zrozumieć, co mam brać i skąd. Na myśl, że mam tam chodzić sama i to jeszcze dość często, miałam ochotę odwrócić się i pryskać nie gorzej, niż wypłoszone gryzonie!

Sanepid, powiecie? A był, był i Sanepid. Od razu mówię – nie wiem, jak sytuacja wygląda teraz, bo od tamtego epizodu nie mam styczności zawodowej z gastronomią, ale powiem Wam jak to wyglądało wtedy.

Przyszedł pewnego dnia szef i nakazał ładnie posprzątać bar (tylko bar – zaplecza już nie). Jednego z kolegów posłał do pobliskiego sklepu celem nabycia eleganckich alkoholi oraz „torebek prezentowych”. Sanepid przybył w osobach dwóch panów i jednej pani. Szef powitał ich w ukłonach i zaprosił do swojej kanciapki, skąd po jakiejś pół godzinie państwo wyszli uśmiechnięci, dzierżąc owe, nabyte uprzednio torebki (mniemam, że nie puste). Na wysprzątany bar zapewne okiem i rzucili (musieli obok niego przejść) ale na moje zaplecze już nie, o magazynie nie wspominając.

Gdy odchodziłam stamtąd po miesiącu pracy, szczury były jakby grubsze i było ich chyba jeszcze więcej. Tak czy owak, rajskie życie tam miały w przeciwieństwie do nas.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (219)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…