Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78314

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewne wakacje pracowałam w sklepie całodobowym. Atmosfera miła, kierowniczka na luzie, klienci niezbyt piekielni, ale był ON. Ok. 50-letni Tadeusz. I to o nim będzie ta historia.

Był to nietypowy przedstawiciel menela. Czemu nietypowy? Ano dlatego, iż posiadał on żółte papiery. I to nie dlatego, że ludzie tak mówili na osiedlu, a faktycznie był to chory psychicznie alkoholik, którego olał system, szpital psychiatryczny wyrzucił, a rodzina odebrała mu mieszkanie i pozbyła się.

Czasami z Tadeuszem było zabawnie. Jak miał dobry humor i leków nie popijał zbyt dużą ilością alkoholu, to przychodził do nas z badylami zerwanymi gdzieś przy drodze. Wyznawał nam wszystkim miłość i wręczał owe badyle. Biada była tej, która to wyrzuci! Obrażał się i parę dni nie odzywał się do tej nieczułej, która tak postąpiła. Czasami też wjeżdżała mu jakaś jazda, że jest agentem CBŚ i "robił zdjęcia" baterią od telefonu. Wiedział też, że nie sprzedajemy mu alkoholu ze względów, które będą poniżej i w te lepsze dni nie robił o to problemów, szedł do konkurencji, a wypić zakupione "małe piwko" przychodził do nas przed sklep (wódki nigdy nie pił przed sklepem, z mocniejszymi trunkami znikał gdzieś). Wygonić się go nie dało, ale gdy burdy nie robił i za bardzo nie śmierdział, to nawet klientom nie przeszkadzał, był już dla nich chyba częścią wystroju osiedla.

Przejdźmy do tej gorszej strony Tadeusza.
Gdy zdarzyło mu się wypić więcej i nie zasnąć gdzieś w krzakach, zaczynał się Armagedon. Przychodził do nas i domagał się sprzedania mu alkoholu. Gdy nie spełniałyśmy jego "próśb", to potrafił stanąć przed kasą, krzyczeć, że z nas k*rwy, szmaty, dziwki i wiele, wiele innych, jednocześnie robiąc w spodnie obie czynności, które normalnie robił w krzakach, a człowiek posiadający dom załatwia w toalecie. Nieraz zdarzyło mi się po jego wyjściu zwymiotować przez ten smród, gdy musiałyśmy to sprzątać. Na te okazje trzymałyśmy pod kasą odświeżacz powietrza, bo samo umycie podłogi i wywietrzenie nic nie dawało.
Kiedyś tak go wzięło, że zaczął wyciągać z kast puste butelki po piwach i rzucać w dwie koleżanki, które zabrały mu piwo i po dłuższej kłótni kazały wyjść ze sklepu. Zdarzyło mu się też ściągnąć skarpety (tak, miał tylko tę jedną parę, ubrań nie posiadał, w sumie jedyne co miał to to co w kieszeniach lub na sobie, jak zgubił po pijaku buta, to miesiąc chodził w jednym) i wietrzyć je na oknie obok naszego wejścia. Po ostrym ochrzanie zabrał co jego i 2 dni się nie pokazywał.

Na jednej z nocek przyszedł do sklepu, bez słowa podszedł do zamrażarki na lody (w której były też chłodzone flaszki dla stałych klientów) i zaczął ją przesuwać na sam środek sklepu. Po pytaniu chyba moim co on robi, bez słowa wyszedł. Nawet nie spojrzał na mnie czy na koleżankę, z którą byłam na zmianie. Tydzień później biegał z siekierą po osiedlu i zniszczył jakiś pomnik, a chwilę przed moim zakończeniem współpracy z owym sklepem pobił własny rekord. Około południa rozebrał się do naga, stanął na środku skrzyżowania z sygnalizacją świetlną (było obok sklepu, więc wszyscy wszystko doskonale widzieli) i kierował ruchem ulicznym. Matki z dziećmi zakrywały im oczy, ludzie na niego wrzeszczeli lub się śmiali, a on nic sobie z tego nie robił. Oczywiście takich niebezpiecznych akcji było wiele wiele więcej, ale musiałabym zrobić z tego chyba z 10 historii, a nie wszystko już pamiętam.

Spytacie czemu nic nie zrobiłyśmy?
Ano zrobiłyśmy. Przy każdej jego akcji zagrażającej bezpieczeństwu jego bądź naszemu dzwoniłyśmy na policję. Za każdym razem przyjmowali, ale nikt nie przyjeżdżał, mimo sposobów typu "proszę podać mi swój numer służbowy, bym wiedziała kto przyjął zgłoszenie" czy składania skarg. Nic nie pomagało. W końcu jedna z dziewczyn przyniosła numer na pobliską straż miejską. Ci już bardziej się bali skargi, więc patrol wysyłali. Od jednych dowiedziałyśmy się dlaczego policja miała nasze bezpieczeństwo w głębokim poważaniu. Tadeusz był na tyle znany przez pobliskie komendy, że nikt nie chciał do niego jeździć. Wiązało się to z wypisaniem papierków i zawiezieniem go do szpitala psychiatrycznego, z którego za każdym razem wyrzucany był po 2 tygodniach z zapasem leków i przykazaniem mu jak ma je brać.

I teraz pytanie, kto tu jest najbardziej piekielny? Szpital psychiatryczny zasłaniający się tym, że bezdomny, więc nie mogą nic zrobić, rodzina, która nie zareagowała jak powinna (gdyby go ubezwłasnowolnili, skoro nie chcieli się nim opiekować, i wysłali na przymusowe leczenie psychiatryczne, to Tadeusz nie zagrażałby innym, a jeżeli byłoby to sądownie zrobione, to nic by nie płacili za jego pobyt), czy policja, która zamiast nam pomóc, to stwierdzała, że im się nie chce? Oceńcie sami, ale ja uważam, że każda ze stron jest temu winna.

Widziałam go jakiś rok temu na dworcu głównym. Wyglądał ja zwykle i się zataczał. Jego sytuacja najwyraźniej wciąż jest bez zmian.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (162)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…