Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78586

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja babcia ma trójkę dzieci, dwóch synów i jedną córkę, tzn. moją mamę. Mieszkamy i pracujemy w Warszawie, jeden z jej braci także. Drugi brat, najmłodszy z tej trójki, mieszka z moimi dziadkami na wsi - zajmuje się z nimi gospodarstwem i ogólnie handlem rolniczym.

Brat, którego na potrzeby historii nazwę Piotr, ma żonę Anię i dwójkę dzieci w wieku trzynastu i pięciu lat. Historia będzie na temat wyżej wspomnianego małżeństwa. Jeśli zastanawiacie się, kto będzie tutaj piekielny - Piotr czy Ania - niezależnie od tego, kogo wybraliście, macie rację.
Przejdźmy więc do historii właściwej.

Piotr poznał Anię mając lat dziewiętnaście, a już rok później byli małżeństwem, głównie z powodu niespodziewanej ciąży. Gdyby nie to, najprawdopodobniej po jakimś czasie ich drogi by się rozeszły, albo w lepszym (gorszym) przypadku wzięliby ślub nieco później.

Do czego zmierzam - ani Piotr, ani reszta rodziny nie znała Ani zbyt dobrze, przynajmniej nie na tyle, by przyjąć ją do siebie. Jednak jak moja babcia mówiła, w małej wsi nieślubne dziecko, mieszkające tylko z jednym rodzicem byłoby obiektem plotek i kpin. Wraz z rodziną Ani umówili się, że tak będzie najlepiej.

Pierwsze lata mijały całkiem spokojnie. Dziadkowie, Piotr, Ania i ich syn mieszkali w jednym domu, który należał wcześniej do mojej prababci, i w którym wychowała się moja mama. Dom podzielony był na pierwsze i drugie piętro, na każdym z nich była kuchnia, łazienka i sypialnie. Piętra dzielił korytarz, gdzie były także drzwi wejściowe. Można więc powiedzieć, że dom był podzielony na dwa mniejsze mieszkania.

Gdy syn Piotra, Aleks, zaczął chodzić do szkoły, a Ania miała stałą pracę, zaczęły się problemy.

Nie wiem czym dawniej zajmowała się Ania, jednak nie było jej całymi dniami. Piotr pracował zwykle na polu lub jeździł do firmy, więc Aleksem ktoś musiał się zajmować.

Od tego czasu moja babcia odbierała go ze szkoły, gotowała mu obiady etc. Była w końcu babcią, siedziała głównie w domu, więc zajmowanie się wnukiem było dla niej przyjemnością.
Jednak gdy babcia w ogóle przestała zauważać obecność Ani w domu, zaczęła się niepokoić. Nikt jej nie prosił o opiekę nad Aleksem, równie dobrze mogła tego nie robić i wtedy dzieciak byłby zdany na siebie.

Piotr, jak tylko mógł to odbierał go ze szkoły czy wychodził z nim pograć w piłkę po pracy. Ania nie angażowała się w życie swojego syna. Babcia spytała się kiedyś Piotra, co z nią, czemu tak późno kończy pracę. Dowiadywała się dopiero od niego, że Ania często ma "wyjazdy służbowe", o czym tym bardziej nie wiedział jej syn, bo i tak matkę widział tylko w nocy, jeśli jeszcze nie spał.

Przechodząc do kolejnego etapu rodzinnej historyjki, chcę przybliżyć wam relację mojej babci i jej synowej. Nigdy się nie kłóciły - bo praktycznie się nie znały. Przez pierwsze miesiące, zwłaszcza, jak Ania była w ciąży, spędzały ze sobą trochę czasu, ale chyba bardziej dlatego, że wypadało.
Zaczęło się od znikających rzeczy. Czy to nowa pościel, sztućce, kwiatki - wszystko nagle ginęło. Babci wtedy nawet na myśl nie przyszło, że to mogłaby być Ania, obarczała winą siebie, narzekała, że ma sklerozę i nie wie, gdzie co zostawiła.

Jednak gdy babcia kupiła sobie wielki, ręcznie malowany wazon do salonu i następnego dnia już go nie było, zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno problemy z pamięcią. Wydało się, gdy wieczorem Piotr przyszedł na dół z dziadkiem. Podziękował babci za prezent, że Ania jest bardzo zadowolona - na co babcia zrobiła wielkie oczy. Zapytała się, o jaki prezent chodzi i cóż, jak pewnie myślicie - wazon.
Babcia, jak sama później mówiła, zdenerwowała się. W rzeczywistości machnęła na to ręką i skwitowała, że jak zabiera to niech ma, ale wystarczyło poprosić, to by kupiła drugi taki sam.

Oprócz kradzieży i ogólnej nieobecności Ani, dochodziła do tego jej bezczelność. Na Boże Narodzenie, byłam już wtedy chyba w gimnazjum, powiedziała, że barszcz babci to "największe g*wno, jakie jadła".

Przy dzieciach. Przy wigilijnym stole. Dziadek wtedy kazał jej wyjść, a resztę Wigilii spędziliśmy wtedy w węższym gronie. Nie wiem, gdzie poszła wtedy Ania, wyszła z domu wręcz w pośpiechu, ale Piotr był wściekły i został z nami.
Był to pierwszy tego typu incydent, później było już tylko gorzej.

Dziadek i Piotr pojechali tego dnia rano do firmy, Aleks był w szkole, a Ania miała mieć dzień wolny. Po południu babcia dostała wysokiej gorączki. Zasłabła i jak mówiła, nie była w stanie podnieść się z miejsca. Wołała kilkakrotnie Anię, która chwilę wcześniej odkurzała, oglądała telewizję itd. Babcia myślała, że może nie słyszy, ale gdy chwilę później zeszła na dół i zaczęła zakładać buty, poprosiła ją o podanie jej leków z szafki i wody. Ania spojrzała się tylko na nią i wyszła z domu.

Podobnych sytuacji nazbierała się cała masa, jednak nie jestem w stanie opisać kilkunastu lat w jednej historii.
Jednak krótko wracając do początku - czemu sądzę, że Piotr jest piekielny?

Pozwala na to wszystko. Znaczy, pozwala na to, co wie, bo babcia nie mówi już o kolejnych kradzieżach i wrednych odzywkach synowej. Sądzi, że tak jest lepiej, że woli nie wdawać się w większy konflikt. Piotr za to toleruje jej codziennie wychodzenie na cały dzień, gdy sam nawet dokładnie nie wie, gdzie jego żona pracuje.

Po urodzeniu się drugiego dziecka zaczęła go ignorować. Piotr chwilami wątpi, że to jego dziecko. Trzynastoletni Aleks jest wulgarny, zamknięty w sobie, babcia przyłapała go na paleniu papierosów. Boli go jego sytuacja, że nie ma praktycznie kontaktu z Anią. Nigdy mu nie prała, nie gotowała, nic.

Jest jego matką tylko pod względem biologicznym. Jego siostrę Ania zabiera do "pracy". Nie widziałam swojej kuzynki już nie wiem, ile czasu. Jak przyjeżdżam, słyszę tylko, że Ania ją zabrała.

Wszyscy mówimy Piotrowi, by wziął rozwód. A mu szkoda dzieci. Chociaż one i tak już wystarczająco cierpią. Boi się i wierzy, że ona się zmieni. A nie zmieni się, bo nikt jej do porządku nie doprowadza. Ani Piotr, ani moja babcia, ani nikt. Drugi brat mojej mamy lub ona sama czasem jej coś powiedzą jak jesteśmy na wsi, dochodzi nawet do kłótni, ale niczym to nie skutkuje, zresztą my jej z domu nie wywalimy, bo to nie nasz dom.

Rozmawiałam wiele razy z Piotrem i z Aleksem. Wzruszają ramionami, unikają tematu, zamykają się na jakąkolwiek zmianę.

Już kończąc, sytuacja która wyprowadziła mnie z równowagi. Kilka dni temu przyjechałam po Aleksa zabrać go na dwa dni do Warszawy za zgodą Piotra. Stałam na korytarzu, kiedy babcia wołała Aleksa na dół.

I wow, nagle pojawiła się supermama, chyba jakieś święto, że była w domu. Nie widziała mnie, więc pewnie poczuła się pewniej i ryknęła w stronę mojej babci "Wypi*rdalaj!"
Naprawdę coś we mnie pękło, jak można do osiemdziesięcioletniej, spokojnej kobiety, swojej teściowej, tak się zwracać?

Ryknęłam równie głośno, że sama może wypi*rdalać, bo to dom mojej babci, a nie jej. Zaskoczyłam ją tym strasznie, zwłaszcza, że nie wiedziała, że tu jestem.

Aleks normalnie zszedł na dół i było mu tylko wstyd za jego matkę.

Jeśli wiecie, co można zrobić, napiszcie.

rodzina

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (222)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…