Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#78814

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Straciłem przyjaciela.

Dziwnie to wszystko zabrzmi. Prawdę mówiąc - muszę się po prostu wygadać. Jestem człowiekiem, który dużą rolę przywiązuje do przyjaźni - dla mnie przyjaźń oznacza coś naprawdę mocnego, bez podtekstu seksualnego. Taka miłość ale nie do końca. Żeby nie było - nie jestem homo. Ale przez całe życie poznałem tylko dwie osoby, z którymi połączyły mnie relacje "przyjaciel-brat". Niżej są zwykli przyjaciele (też może z 2 osoby), z którymi nie mam tak mocnych - niemal metafizycznych - relacji, ale wiem, że wskoczyliby za mną w ogień, a ja za nimi. Potem są dobrzy znajomi i znajomi. I tak to sobie leci. Przyjaciel-brat, to taki człowiek, z którym łączy mnie więź tak silna i wypracowana, że znamy swoje myśli. Ile razy z dwójką moich "braci" nawet nie musieliśmy mówić, lub każdy intuicyjnie wiedział, co drugi chce powiedzieć, nim to zrobił i odpowiadał na nie zadane pytanie. Męska przyjaźń jest dosyć ciekawa - bo niby faceci nie płaczą, ale mi się zdarzyło płakać. Właśnie w towarzystwie tych dwóch. A oni płakali w moim. Kiedy byliśmy na siebie mocno wkurzeni i zdarzało nam się bić, to jeden drugiego chronił przed ostrymi kątami mebli. No popchniesz gościa, bo cię wkurza. Uderzysz. Ale jeśli leci w kierunku stołu, to przytrzymasz, by sobie krzywdy nie zrobił. I nawzajem.
Z jednym znaliśmy się ponad 20 lat. Drugi dołączył dekadę później - i było ponad 10 lat. Nawzajem dopingowaliśmy się przy związkach i nawzajem wspieraliśmy, kiedy nie wychodziło.

I jak mam opisać tę sytuację, która wydarzyła się parę już miesięcy temu? Wyobraźcie sobie, że jeden z przyjaciół w końcu ląduje w solidnym związku. Żeby było śmieszniej - ja ich sobie przedstawiłem. Cieszę się, bo do tej pory mi się układało, a jemu niezbyt. Ale zauważam jedną rzecz - to ten typ, który przy kobietach zaczyna zachowywać się zupełnie inaczej. Jakby nie był do końca sobą, a wersją siebie, której oczekuje kobieta. Jednym słowem - gra. Zawsze grał i zawsze dla obcych był fałszywy. Egocentryk i trochę narcyz. Trochę udało się go z tego wyciągnąć - ale to były jego wady. Egotyzm, narcyzm, głupia duma w stylu "popatrzyłeś się brzydko, więc nie będę dzisiaj zmywał swoich naczyń" (taa, mieszkaliśmy razem jakiś czas). Nie zrozumcie mnie źle - człowiek nie składa się tylko z wad. Poza tym to był człowiek, który dla przyjaciół był lojalny całkowicie. A i nadawaliśmy na tych samych falach - zresztą opisywałem. Ale miał problem z kobietami - nie potrafił być sobą w relacjach z nimi. Zmieniał się w uberkapcia. Oczywistym było, że w sytuacji związkowej nie będziemy się spotykać często, ale po dwóch miesiącach bez wieści sytuacja stała się... kuriozalna. Znikł. Wsiąkł. Przepadł. Przeprowadził się do niej (jej mieszkanie) i dzielnie chodził do pracy, wracał z niej, jadł obiad i żył poważnym życiem. No i spoko - gdyby nie jeden fakt, że na sieci (taki mieliśmy kontakt) zaczął być coraz bardziej czepliwy. Wywlekał jakieś nasze sprawy przed wspólnymi znajomymi. Otwarcie w grupach biznesowo-znajomych sobie kpił ze mnie. Takie rzeczy. W końcu wszyscy trzej spotkaliśmy się na jednym piwie. I niby było spoko, ale w pewnym momencie dowiedziałem się, że moje życie to porażka. Że jestem przegrywem. Że on to ma super i ciężko na to pracował, by tak było, że ma mieszkanie, że ma kobietę (ja akurat byłem po zakończeniu związku), że ma pracę (a ja w tym czasie same zlecenia). Nigdy w taki sposób nie mówił. Czuł się - i dawał jasno o tym znać - lepszy.

No ale dobrze. Zdarza się. Potem znów umilkł, wiódł swoje "lepsze" życie i w końcu razem z drugim kumplem napisaliśmy do niego maila, że rozumiemy związek, ale czasami mógłby się odezwać. I że widzimy, że coś w tych naszych relacjach "nie gra".
Nie będę opowiadał wszystkiego, ale w odpowiedzi dostaliśmy masę zupełnie nielogicznego hejtu. Takie śmierdzące szambo.

Dodam jeszcze, że współpracowałem z jego dziewczyną przy pewnym projekcie - jako team - i ta gdzieś w tym samym czasie stwierdziła, że się wycofuje, bo nie widzi przyszłości projektu, ale kiedy jej "udowodnię" że projekt da radę i będzie dobrze, to ona "przemyśli" ponowne dołączenie jak już będzie dobrze.

Dodam jeszcze, że mój przyjaciel w ciągu tych paru miesięcy stracił wszystkie osoby, które uważał za takich normalnych przyjaciół. Zwyczajnie - kiedy ich zlewał ponad 3 miesiące, to się wkurzyli. A on, dzięki swojej dumie, stwierdził, że jednak skoro się wkurzyli, to ich wina i ma ich gdzieś. Poza tym, jak powiedział przy piwie - on ma zajebiste życie i pewnie mu "zazdroszczą".

Ale wróćmy do tematu - poszło ostro. Po pierwsze, nie na żywo, tylko przez maila, co jest dla mnie jakimś kuriozum. Po drugie - zaczął wytykać wszystko, całe brudy, jakie gromadzą się w ciągu lat. Aż w końcu... stwierdził, że jednak "musi odpocząć od przyjaźni". Dobrze zrozumieliście.

10 lat przyjaźni - i to takiej na poziomie ultra. Wspólne projekty, wspólne radości i wspólny płacz przy wódce, kiedy było makabrycznie źle. Ba - wspólne mieszkanie i wspólne kibicowanie sobie przy związkach. Wielkie marzenia i nawet niektóre już zrealizowane. I nagle - "musi odpocząć".
Próbowałem się jeszcze z nim spotkać na żywo, bo przez maila to jakoś tak... bez sensu. Ale się nie udało.

Miesiące mijają. Sytuacja jest jaka jest. Przeszedł mi smutek, przeszło wkurzenie. Już nie ma powrotu u mnie. Za to nie umiem zrozumieć całej sytuacji. Taka przyjaźń dla mnie mogłaby się złamać, gdybym - no nie wiem - zabił mu siostrę. Czy coś. A to? Kojarzę, co mogło się stać - trafił swój na swego. Jego dziewczyna to jest czysty on, tylko w damskiej wersji. Z tego co wiem, żyje im się dobrze. Prowadzą "dorosłe" życie. Ona starsza o 8 lat, on - w jej mieszkaniu, pracownik korpo.

Niby można posklejać w całość to, co się stało. Ale nigdy chyba nie będę w stanie tego całkowicie zrozumieć. Bo i nawet te "brudy", ta cała kłótnia - to nie było nic wielkiego. To było jak rozmowa z moją dawną byłą z borderline - sprzed lat, kiedy wpadłem w taki związek. Dokładnie to samo. Z tym, że ona potem poszła do psychiatry i z tego, co wiem, dziś już sobie radzi.

Nie wiem. Nie kapuję. Szkoda.

życie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (107)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…