Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji tego, że rodzeństwo trochę "na dorobku" i jeszcze ich nie stać na zatrudnienie na etacie osoby "wspomagającej" mechaników na pełen etat, przez 85% czasu zajmuje się tym bratowa, a kiedy ona jest z dzieckiem czy musi coś innego załatwić, przychodzę ja (sama jestem sobie szefem, więc mogę sobie pozwolić na dostosowanie mojej pracy do bratowej, przynajmniej na razie).

Praca ta polega m.in. na wprowadzaniu zleceń (co ma być wymienione) i aut do systemu, opisywaniu usterek wg tego, co zgłasza klient, spisywaniu licznika przebiegu auta oraz opisywaniu stanu auta.

W serwisie działa system jednej z branżowych firm, co zdecydowanie ułatwia moją pracę. Uzupełniony formularz drukuję, daję klientowi do sprawdzenia i podpisu, jeśli nie ma uwag, to taki formularz dostaje i on i mechanicy. Jeśli jest podpisany, zapisuję w systemie (nie ma możliwości zmiany, można wprowadzić dodatkowy, korygujący, ale wtedy jest to wyraźnie zaznaczone).

W serwisie jest sporo klientów, których już kojarzę, ale zdarzają się nowi. O tych drugich będzie historia.

Przyjeżdża klient, mówi, że mu stuka w lewym kole, że na zakręcie jest to wyraźne, że nim "rzuca". Rozsiada się w "poczekalni" (kanapa i kilka czasopism motoryzacyjnych) i, rzucając mi kluczyki, mówi: "No to niech chłopaki zerkną".

Poszłam do samochodu, by spisać stan licznika i obejrzeć samochód, by stwierdzić, czy nie ma zarysowań, dużych wyraźnych uszkodzeń karoserii czy lusterek itp. Zawsze tak robimy w przypadku nowych samochodów i klientów, ponawiamy też te "oględziny" przy każdej następnej wizycie (te informacje są w systemie "przypisane" do samochodu i usuwamy je, gdy np. pęknięty zderzak zostanie wymieniony itp.). Robimy to po to, by klient nam nie zarzucił, że zniszczyliśmy samochód w trakcie pobytu w warsztacie.

U tego klienta była lekko pęknięta z tyłu szyba. Nie jakoś bardzo, że się rzucało w oczy od razu, ale było to widoczne z odległości ok. 0,5 m. Wpisuję w zlecenie tę usterkę oraz dane z dowodu rejestracyjnego, stan licznika, "wyjaśnienia" klienta, drukuję zlecenie, podpisuję, klient podpisał także.

Mechanicy powiedzieli, że sprawdzenie, co to takiego potrwa, a klient powiedział, że on czekać nie będzie i odjechał taksówką do domu.

(reszta historii z relacji bratowej)

Usterka naprawiona, klient przyjechał po samochód i od razu jak go zobaczył, zaczął krzyczeć, że mu samochód uszkodziliśmy. Tak, chodziło o szybę.

I zaczęło się:
- wezwał policję,
- powiedział, że nie zapłaci za usterkę,
- zwyzywał mechaników i bratową,
- powiedział, że powypisuje szkalujące opinie o serwisie bo wy ch*** je*** pie*** ku*** itp. mi samochód uszkodziliście,
- dzwonił 2 razy po „prawnika",
- poda warsztat do sądu,
- mają mu wymienić szybę na koszt warsztatu.

Na szczęście to nieduże miasteczko (ok. 30 tys. mieszkańców) i policjanci, którzy przyjechali, sami swoje auta naprawiają u brata, stąd wiedzą o "formularzu zlecenia" i od razu porównali to, co dostał klient i to, co my drukujemy dla siebie - obie wersje zgodne, data i godzina się zgadza, na obu formularzach wyraźnie napisane: pęknięcie tylnej szyby w lewym dolnym rogu.

Tak, klient chciał warsztat naciągnąć na darmową usługę wartą kilkaset złotych, zarzucając, że spowodowali ją mechanicy.

Druga historia trochę krótsza:

Wspomniałam, że spisuję przebieg kilometrów w momencie odbioru auta od klienta. I tym razem też spisany.

Usterka: drgania kierownicy przy wyższej prędkości (pow. 80 km/h), prawdopodobnie brak zbieżności, trzeba ustawić.

Informuję klienta, że należałoby albo przyjechać po odbiór i przejechać się samochodem z mechanikiem, by sprawdził, czy przy większych prędkościach będzie nadal usterka, albo zostawić kluczyk i dowód rejestracyjny, by mechanik się przejechał i sprawdził sam.

Klient wybiera drugą opcję, zaznaczam to na formularzu (nazywa się to mniej więcej tak: "dodatkowe sprawdzenie pojazdu przez osobę uprawnioną i upoważnioną przez właściciela pojazdu, w tym jazda samochodem do 10 km od warsztatu").

Klient podpisał, pojechał do domu.

Wrócił, gdy byłam znów ja i, jak się domyślacie: "ale kilometraż się nie zgadza!, jeździliście bezprawnie, oddajcie mi za benzynę, a jak mandat mi przyjdzie z fotoradaru, a jak mi uszkodziliście, a na pewno jakiś gówniarz wziął i na dyskotekę pojechał”...

Nie zgadzało się o 7 km, bo mechanik się przejechał, by sprawdzić, czy jest ok (było ok, mechanik musiał wyjechać na drogę o podwyższonej prędkości, by nie łamać przepisów cudzym samochodem, a klient zgłaszał przecież, że kierownica drga na wysokich prędkościach).

I tak minimum raz w tygodniu...

Warsztat samochodowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 271 (283)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…