Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako że sam niedługo zmienię pracodawcę (klamka zapadła), przypomniał mi się Mareczek (imię zmienione), który przez kilka tygodni pracował w firmie, w której ja spędziłem kilka lat.

Mareczek został zatrudniony w ramach interwencji z Urzędu Pracy. Szef mój postanowił wejść we współpracę z Urzędem Pracy. Spośród przedstawionych kandydatów wybrał Mareczka, gdyż Mareczek jako jedyny został polecony przez wieloletniego pracownika firmy (jakiś dalszy członek rodziny Mareczka).

Gdy już się u nas pojawił, z kolegami wypytaliśmy go o jego kompetencje - chcieliśmy nowemu członkowi zespołu informatyków znaleźć zajęcie adekwatne do jego wiedzy, doświadczenia i/lub zainteresowań. Niestety, pomimo zrobienia licencjatu (tak, licencjatu) z informatyki nie umiał praktycznie nic. Sieci, bazy danych, systemy operacyjne, programowanie, tworzenie stron internetowych - nic z tego nie umiał, nic go nie interesowało. Komputerów składać nie umiał, podobnie czarną magią dla niego była instalacja systemu operacyjnego Windows i sterowników.

O samym fakcie istnienia Mareczka dowiedziałem się pierwszego dnia po powrocie z urlopu. Okazało się, że Mareczek już od tygodnia pracował. No ok. Razem z innym kolegą mieliśmy jechać na dwa samochody do stolicy (jeden z nich miał być odstawiony na kilka godzin do serwisu). Mareczek miał jechać z nami i wsiadł do mojego samochodu.

Zanim jednak opuściliśmy miasto, w którym mieściła się siedziba firmy, poprosił o zatrzymanie się przy jakimś spożywczaku. Pomyślałem sobie, że pewnie chce kupić śniadanie albo mu się papierosy skończyły (jeśli palił). Gdy wyszedł ze sklepu, nie widziałem żadnej siatki, więc założyłem, że papierosy/batona/bułkę schował do kieszeni. Po przejechaniu kilku kilometrów opadła mi szczęka. Patrzę, a Mareczek wyciąga małpkę (mała, płaska butelka wódki w kształcie piersiówki) i pyta mnie, czy mam ochotę (ja prowadziłem auto). Ponieważ odmówiłem, sam wziął kilka łyków. Zaskoczyło mnie to bardzo, gdyż w firmie nie było zwyczaju picia (owszem, zdarzały się wyjątki, np. imieniny któregoś pracownika, które były "wyprawiane" w biurze po godzinach pracy). Co więcej, Mareczek widział mnie pierwszą godzinę, nie znał mnie, równie dobrze mogłem być jakimś przydupasem szefa, który donosił na wszystkich.

Po jakiejś godzinie dojechaliśmy do serwisu na obrzeżach Warszawy (generalnie trochę firm, zero sklepów itd.). Kolega z drugiego auta poszedł załatwiać sprawy w serwisie, ja z "młodym" zostałem w samochodzie. W pewnym momencie wyszedł na spacer. Bardzo chciał do spożywczego. Powiedziałem mu, że w okolicy nie ma sklepów, a za pół godziny będziemy pod jedną z filii firmy, gdzie aż roi się od sklepów. Mimo wszystko poszedł. I zniknął. Kolega wrócił z serwisu, wsiadł do mojego auta i pyta, gdzie młody. Po 15 minutach się pojawił. Kilka minut po odjechaniu wyjaśniło się wszystko. Nie wiem, jakim cudem to zrobił, ale na tym odludziu znalazł sklep. I kupił. Drugą małpkę. I nas chciał poczęstować. Nie mam pojęcia, kiedy zdążył opróżnić poprzednią.

Kilka godzin później odebraliśmy samochód z naprawy, kolega przesiadł się do niego, a Mareczek ze mną wyruszył w drogę powrotną. Zanim zdążyliśmy wyjechać z Warszawy, poprosił o zatrzymanie się na stacji benzynowej. Myślicie, że chciał do toalety? Ja tak myślałem. Kolejny raz tego dnia byłem w błędzie. Zanim dojechaliśmy do siedziby firmy, opróżnił trzecią już tego dnia małpkę. Po pracy oczywiście wsiadł w samochód i pojechał 20 km do swojego domu.

Następnego dnia przyjechał do pracy w stanie wskazującym. Na siłę odwieźliśmy go do jego miejscowości. Jednak nie chciał wskazać, który dom jest jego, więc wysadziliśmy go we wskazanym przez niego miejscu. Następnego dnia miał do nas wielkie pretensje. Po tym, jak go wysadziliśmy, poszedł pić do pobliskiego baru. Zanim dotarł do domu, podobno został napadnięty i okradziony. Według jego filozofii nie doszłoby do tego, gdybyśmy go nie zawieźli. Podejrzewaliśmy, że chciał wymusić na nas telefon służbowy. Był bardzo niezadowolony, gdy zamiast ajfona (część pracowników biura miała służbowy) dostał podstawowy model Nokii.

Żeby szef go nie oglądał na oczy, zabierałem Mareczka ze sobą do filii, w której w tamtym czasie rozprowadzałem sieć komputerową (przeciąganie kabli, zarabianie końcówek itd.). Mareczek nie rozumiał, czemu nie pozwalałem mu wchodzić na drabinę (miał problemy ze staniem prosto, gdy "przytrzymywał" drabinę, na której stałem). Gdyby spadł z drabiny i coś sobie zrobił, firma miałaby problem...

Koniec końców cierpliwości szefostwa wystarczyło na zaledwie kilka tygodni. Żeby mu nie napsuć w papierach, umowa została rozwiązana bez wzmianki o alkoholowych problemach Mareczka. Poskutkowało to tym, że Urząd Pracy zerwał współpracę z moją firmą, która miała Mareczkowi zapewnić pracę przez rok chyba.

P.S.: Nie znam szczegółów współpracy mojego byłego pracodawcy z Urzędem Pracy, więc mogłem coś przekręcić, ale cały sens historii się zgadza.

EDIT: Po przeczytaniu niektórych komentarzy muszę coś dopisać:
- szef wiedział o zamiłowaniach Mareczka (nie od pierwszego dnia, ale szybko się dowiedział),
- decyzją mojej przełożonej zabierałem go z biura, żeby nie denerwować szefa,
- według mojej wiedzy jeden raz przyjechał do pracy pijany i ten jeden raz został odwieziony przez pracowników,
- na moich oczach pił tylko tego jednego, opisanego dnia i nie wiedziałem jeszcze wtedy (to był mój pierwszy dzień po urlopie), że jeździ samochodem do pracy.

Mazowsze

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (111)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…