Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79450

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ramach odskoczni od spływów, ze względów sentymentalno-towarzyskich (trenowałam tam! pracowałam! dorastałam!), wzięłam sobie od czerwca trochę zmian w aquaparku. Znaczy znowu będę obsmarowywać ludzi partiami i w punktach. Oczywiście rozgadując się, bo jakby inaczej.

1. Królowie basenu vel cierpiący na wszystkomisięnależyzm.

Mamy baseny rekreacyjne. Bicze, masaże, wszelkiej maści „bąbelki”. Niby sporo, ale ilość ograniczona. Coś jest zajęte? Wypadałoby poczekać, aż się zwolni, ale można też uderzyć do ratowników.

- Bo tam facet stoi i stoi przy tym gejzerze, i miejsca nie ma!
Za pierwszym razem lekki wytrzeszcz, bo nie wiem, wywalić tamtego mam czy jak? Wybieram wersję Łagodne-Badanie-O-Cholerę-Chodzi.
- No, taak… Ale jest przecież przejście i z jednej, i z drugiej strony, więc…
- Pani, ale ja nie chcę przechodzić! Ja czekam na te gejzery od pół godziny!

Aha. Pomijając już, że gejzery włączyłam tamtemu na pewno mniej niż 3 minuty wcześniej (bo tyle działają), to nic mi chyba do tego.

- No niestety, musi pan poczekać, aż tamten pan skończy.
- Ale mi zaraz godzina minie!
- To może pan najwyżej spytać tamtego pana, czy by na moment nie zwolnił miejsca.
- JA mam z nim gadać?!
A nie no, pewnie ja. Przepraszam najmocniej, już biegnę.

To nie jest jednorazowa sytuacja. Chociaż częściej zdarzają się takie jęki w imieniu dzieci (w brodzikach też mamy różne atrakcje, tyle że o znacznie słabszej mocy) – i jak to tak, nie pójdę wyciągnąć cudzego bachora za fraki, skoro cudowny synuś mamuni sobie życzy bąbelków (o, i to jak życzy… wniebogłosy, powiedziałabym)? Nie rozpędzę kolejki do małych zjeżdżalni, żeby córunia tatunia mogła sobie chwilkę pojeździć? I JAK ŚMIEM SUGEROWAĆ, ŻE TAMCI TEŻ MOGĄ KORZYSTAĆ?! MAM ROZWIĄZAĆ TEN PROBLEM, I TO JUŻ! Wiecie co? Nawet mi się już tłumaczyć nie chce. Po co.

W ramach bonusu: „Proszę pani, czy mogłaby pani POWIEDZIEĆ (znaczy, nie poprosić, tylko nakazać?) tamtemu chłopcu z krokodylem, żeby go pożyczył Hani? Bo ona pytała, ale on nie chce, a ona by się tylko chwilkę pobawiła. Prawda, Haniu?”. Fakt, całość wypowiedziana bardzo grzecznym tonem, ale no… Serio?

2. Ratownik vel kompleksowa obsługa basenu.

Zawsze wydawało mi się, że akurat na temat zadań ratownika wiedza jest dość powszechna. Jasne, chętnie odpowiemy na pytania, pomożemy w miarę możliwości, ale jednak główne obowiązki to pilnowanie ludzi i składanie ich do kupy w razie wypadków. Albo może tylko tak mi się wydawało, bo…
Wszystko, co chciałabym powiedzieć klientom, ale nigdy nie wiem, którzy akurat coś odwalą…

a) Jeżeli spadnie panu piłka tuż przy moim stanowisku, zawsze odrzucę. Nie ma problemu. Ale umówmy się, drugi koniec basenu pływackiego to nie jest „tuż przy”. I nie, nawet jeśli zacznie pan skakać i wymachiwać rękami, to ja pana nie zauważę. Taki magicznie wykształcony odruch. Napady głuchoty uniemożliwiają mi też ustosunkowanie się do wołania. Naprawdę, niech mi pan uwierzy, dostrzegę pana dopiero, jak pan ruszy tyłek, wyjdzie z wody i pomaszeruje po tę piłkę. Tak, nawet – a raczej tym bardziej – jeżeli wyrzucił pan ją któryś raz z kolei.

b) Jeżeli wpada pani na genialny pomysł posadzenia kilkulatka na ławeczce za moimi plecami, to ja naprawdę nie wpadnę na to, że teraz ja jestem jego opiekunką. A gdybym wpadła, to, proszę uwierzyć, nie chce pani wiedzieć, co miałabym pani do powiedzenia. Wiem także, że to niesamowicie skomplikowane do przewidzenia, ale ratownicy zmieniają się na stanowiskach, więc jeżeli po kwadransie znajdzie mnie pani w innym miejscu i zacznie histeryczną awanturę pt. „gdzie jest moje dziecko, bo wezwę policję”, to nie jest to najlepszy pomysł, bo gwarantuję, że awantura ta przerodzi się w „gdzie jest pani dziecko, oczywiście, wzywajmy”, okraszoną fragmentami ustawy o tym, że dopóki nie ukończy 7. roku życia, nie rusza się pani od niego na krok.

*Nawet jeżeli pan/pani mnie poprosi, żebym popilnowała dziecka chwilę, bo pani chce na zjeżdżalnię/do sauny/popływać w większym basenie, odpowiedź również będzie brzmiała „nie”. Przykro mi, nie mogę wykonywać innych prac, będąc ratowniczką. Rzucać okiem też nie. Hasło „szczególna uwaga” doprowadza mnie do białej gorączki.

c) Rozumiem, że między sauną a przebieralnią jest oszałamiający dystans jakichś może piętnastu metrów, ale mam serce z kamienia i w ogóle mnie to nie wzrusza. Musi się pani cofnąć po ręcznik. Nie, naprawdę nie ma opcji, żebym pożyczyła pani swój. Rozumiem, że jest pani najzupełniej zdrowa, ale przykro mi, wciąż nie. Cudownie, że nie przeszkadza pani siedzenie gołym tyłkiem na drewnianej ławeczce, na której siedzieli inni ludzie, ale większości ludzi zapewne będzie przeszkadzać. Do tego pani pot ma wsiąkać w pani ręcznik. Nie w drewno. Nie w mój ręcznik. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jestem totalnie nieelastyczna. Tak, skargi u kierownika.

Sytuacja a) kilka razy dziennie, b) raz, b)* raz na dwa dni, c) milion pięćset sto dziewięćset razy na godzinę. Sorry, nie starczyłoby mi na proszek z wypłaty.

3. Wyjątki od zasad.

Jak to na basenach, reguł jest pełno, a prawie nikt ich nie czyta. Jeżeli chodzi o te związane z ograniczaniem atrakcji, to chciałabym zaznaczyć, że to nie to, że jesteśmy służbistami i chcemy dzieciakom zniszczyć zabawę, tylko zwyczajnie chronimy własne tyłki – jednak wyżej cenimy swój spokój niż kilka minut czyjejś zabawy. Zwłaszcza po tym, jak kolega, znużony długą dyskusją, wpuścił na stosunkowo najbezpieczniejszą zjeżdżalnię chłopca razem z ojcem (i to po solennym przyrzeczeniu, że tak, że on, tatuś, jest świadomy, że bierze dziecko na własną odpowiedzialność), po czym spędził całkiem sporo czasu tułając się po sądach – bo coś nie pykło i tatuś rąbnął dzieckiem, a dokładniej jego głową, w zjeżdżalnię. I rozbita głowa. I pretensje do ratownika. I do sądu.

Ale nie o tym. Niektórzy ludzie chyba po prostu zapoznali się z badaniami, z których wynikało, że podanie jakiegokolwiek, nawet bezsensownego powodu, wpływa na ugodowość rozmówcy, bo całymi dniami prowadzę dialogi takie jak:

- ...od dziesiątego roku życia.
- ale my tylko na chwilę.
No nie, wy już wcale.

- Zjeżdżamy tylko pojedynczo.
- To moje dziecko.
Ale basen nie.

-… pojedynczo.
- Ale ona się boi.
Ja też. Że pójdę siedzieć.

- Proszę nie biegać.
- Ale on biegł do mnie.
@#$%^&*I( mnie to obchodzi.

- Nie żujemy gumy.
- Ale to rozpuszczalna.
Spoko, jak się młode zakrztusi i zacznie dusić, to po prostu zaczekam, aż guma się rozpuści.

4. Ludzie, którym myślenie jest obce.

Znowu kilka dialogów, ale tego po prostu nie mam jak opisać i nie mam pojęcia, jak się do tego odnieść, bo… cóż. Chyba wciąż tego nie rozumiem.

Dorosły + małe dziecko, na oko przedszkolne; multum razy.

- Czy on może zjechać na którejś z rur?
- Przykro mi, od dziesiątego roku życia.
- A razem ze mną?

@#$%^&* no wciąż nie będzie miał dziesięciu lat, nie? Ale dooobra…
- Nie, zjeżdżamy tylko pojedynczo.
- Aha… To nie możemy razem?

o.O

- Nie.
- A on sam by nie mógł, skoro nie można razem?
- Nie, musi mieć skończone dziesięć lat.
- No to ja z nim…
- Proszę pana, z tych zjeżdżalni korzystają tylko osoby powyżej dziesiątego roku życia, wyłącznie pojedynczo.
- Aha… Czyli nie możemy?

- Proszę pani, bo ja widzę, że nie wszyscy mają czepki. Czy trzeba mieć czepki?

Skoro widzisz, że nie wszyscy, to czy odpowiedź nie jest jasna?

- Nie, nie trzeba.
- No bo ja właśnie widzę, że nie wszyscy. Ale niektórzy mają. Czyli można?
- Tak, można.
- Mhm. Bo ja mam czepek. Ale nie wszyscy mają.

Smuteczek.

- Pełna dowolność. Można, ale nie trzeba.
- Mhm. Bo właśnie widzę, że nie wszyscy mają i nie wiem, czy…

Arrrrrrgh!

- Proszę pani, nie ma żadnych zasad dotyczących czepków. Jeżeli pani chce, może pani założyć. Jeżeli nie – nie musi pani.
- No tak. Bo na przykład na innych basenach trzeba. Ale tutaj widzę, że nie, i…
- Wie pani co? Proszę iść i założyć ten czepek.
- Oj, ale no ja nie wiem, bo widzę, że nie wszyscy mają…

Identyczne dialogi prowadzę również o klapkach na hali basenowej + miejscach do odłożenia ich na bok. Oraz o ręcznikach. Jako że „wszędzie, byle nie na środku” oznacza w cholerę miejsca, rozmawiać można długo.

Pewna pani koło pięćdziesiątki, kok prosto od fryzjera, pełny makijaż, styl pływania: „ratowniczy” (znaczy, ciężko określić dokładnie, ale głowa zawsze nad wodą).

- Czy tu jest woda solankowa?
- Tak.
- To słabe stężenie tej soli, nie wypycha jak w Morzu Martwym.

Za co, Merlinie, za co...

Ta sama pani kilka minut później, wciąż siedząc w basenie.
- Gdzie się kończy tamta rura?
Wskazuję jej kierunek.
- Tam, na dole, poniżej poziomu całego basenu.
- Mhm, ale ja pytam, gdzie się wyjeżdża.
- No właśnie tam. Stąd pani nie zobaczy, to za tym drugim basenem, schodami w dół, przy tamtej barierce.
- No tak, ale ja nie wejdę, jeżeli nie będę wiedziała, gdzie ta rura prowadzi.



- Cały czas pani mówię. Nie zobaczy pani tego, nie wychodząc z basenu. Zjeżdżalnia prowadzi na dół, za tamten basen naprzeciwko pani.
- Ale dokąd...

Ciąg dalszy nastąpi, jak najdzie mnie ochota na kolejną porcję irytacji. A poza tym chciałam zaznaczyć, że ten tekst ma funkcję edukacyjną. Znaczy wiecie już, dlaczego ratownika albo nie ma na stanowisku (bądź jest zasłonięty jakąś zaaferowaną personą), albo jest cham i prostak, co rozmawiać grzecznie nie umie.

aquapark

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (272)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…