Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79600

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacje - człowiek jedzie na nie, żeby odpocząć od padołu dnia codziennego, wyluzować i spędzić miłe chwile. No, ale tym razem nie wyszło. Ostrzegam, będzie tasiemiec.

Zarezerwowałam pokój na znanej stronie z pokojami do wynajęcia. Pozytywne opinie są, miejsce na zdjęciu również - zdaje się, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Nadszedł dzień wyjazdu. Kot spakowany, żar leje się z nieba, adres sprawdzony i w nawigację wbity, wyruszamy w daleką drogę przez pół naszej pięknej ojczyzny, aby przyjechać w godzinach zameldowania zawartych na stronie.

Po paru godzinach jazdy dojeżdżamy na miejsce chwilę po początkowej godzinie zameldowania - ani żywej duszy. Odpalam komputer i sprawdzam ponownie adres - jak wół się zgadza. Dzwonimy do drzwi, ale im bardziej dzwonimy, tym bardziej nikogo tam nie ma. Obchodzimy dom w koło - pusto. Wyciągam telefon, dzwonię do gospodarza, ale nikt nie odbiera. Siadam i zaczynam myśleć co mam robić. W końcu wpadłam na pomysł, aby zadzwonić z telefonu partnera. Odebrane! Dostajemy nakaz wjechania na teren posesji, bo brama jest otwarta, ale gospodarza nie ma w domu, za to ktoś inny powinien być, mamy poczekać. No dobrze, w takim razie otworzyliśmy bramę, wjechaliśmy na podwórko, a że był ogromny upał, to transporter z kotem został umieszczony w cieniu, bramę zamknęliśmy.

Czekamy dalej, mija 10 minut, 20, aż minęło ponad pół godziny i dalej nikt się nie pojawił. Wtedy coś mnie tknęło, żeby zadzwonić ponownie do gospodarza z pytaniem, czy ten adres jest właściwy. Okazało się, że jednak nie. Zapytałam więc z czystej ciekawości dlaczego, na to druga strona odpowiedziała mi krzykiem, że dlaczego miałaby podawać ten adres, skoro tam nie mieszka, że co ja sobie wymyślam. Pakujemy kota z powrotem do auta, otwieramy bramę, wyjeżdżamy i zamykamy bramę, kończąc tym samym włamanie, za które serdecznie przepraszam prawowitych właścicieli posesji.

Udajemy się pod właściwy adres. Bierzemy transporter i wchodzimy na teren posesji. Dostajemy zaproszenie do środka od mężczyzny, który od razu znika w otchłani garażu. Wchodzimy do budynku, stoimy i czekamy. Po kilku minutach stania zaczęliśmy wołać "halo", ale odpowiadało nam tylko echo. W końcu partner rzucił "to mamy sobie sami wybrać ten pokój?" i usłyszeliśmy kobiecy krzyk "<imię męskie>+<najbardziej pospolite polskie przekleństwo>", z pokoju na piętrze wybiegła kobieta z nagim dzieckiem na rękach i udając, że nas nie widzi, pobiegła na dwór. Stanęliśmy osłupieni nie wiedząc co robić. Doszliśmy do wniosku, że nasz pobyt się już tu przedłuża, zabraliśmy kota i postanowiliśmy wrócić do domu.

Przed tym jednak postanowiłam zadzwonić do gospodarza, aby poinformować o zaistniałej sytuacji i zażądać rekompensaty. Oto, co się dowiedziałam w rozmowie:

- błędny adres jest moją winą, bo mogłam zadzwonić przed przyjazdem i dopytać, a to, że wskazówki dojazdu pokazywały jak wół godziny przyjazdu i adres to się nie liczy, moja wina, bo nie zadzwoniłam,
- gospodarza nie ma w domu i nie odpowiada za ludzi w nim będących, którzy powinni mnie zameldować,
- to nie jest Hilton, żebym oczekiwała komitetu powitalnego, przyjechałam jak najtańszym kosztem (co nie było prawdą), to mam nie narzekać,
- że kłamię z tym powrotem do domu, bo na pewno jadąc kilka godzin nie będę wracać do domu, tylko będę szukać innego lokum na miejscu (tak, zdecydowanie pragnę jeździć od miejsca do miejsca w okrutnym skwarze w środku sezonu, gdzie nie dość, że miejsc za wiele nie ma, to jeszcze nie każdy chce przyjąć ludzi ze zwierzęciem),
- że jestem roszczeniowa, że zepsułam dzień (tak mi przykro).

Wyłączyłam się, wtedy przyszła wcześniej krzycząca kobieta z prośbą o pozostanie. Po tak "uprzejmym" przyjęciu nie chcieliśmy, ale zgodziliśmy się pojechać w proponowane przez nią miejsce u rodziny, żeby tam się zatrzymać. Niestety, tam również wszystko świeciło pustkami, więc kobieta zaczęła nas prosić, żebyśmy jednak zostali u nich. Mając na uwadze dobro kota, zmęczenie, temperaturę i finanse (nikt by nam za podróż nie zwrócił), zgodziliśmy się.

Pokój pozostawiał wiele do życzenia:

- syf był niemiłosierny, wyglądał jakby nikt nie posprzątał po poprzednich lokatorach, podłogi całe w piasku, kurzu, włosach i innych "cudach" niewiadomego pochodzenia, a na ścianach były pajęczyny (pościel była czysta na szczęście), po prośbie zostało odkurzone, ale "na okrągło", więc tylko ścieżki komunikacyjne oczyściły się na chwilę, żeby po niedługim czasie znów zostały obsypane brudem wypełzającym spod łóżek,
- gniazda elektryczne z wiszącymi kablami, w których podobno nie było prądu, ale z wiadomego powodu tego sprawdzać nie chciałam,
- oba łóżka w tragicznym stanie technicznym: jedno z ułamaną nogą, która co chwilę się przesuwała i powierzchnia spania leciała w jedną stronę, a drugie z połamanym stelażem.

Powinniśmy zawinąć się stamtąd tak szybko, jak to możliwe, ale stwierdziliśmy, że tylko do spania jakoś się przemęczymy. Podczas całego pobytu prawie każdy udawał, że nas nie widzi, nawet jak byliśmy obok, ale cóż, pal licho.

Wróciłam do domu, wystawiłam stosowną opinię, a w odwecie dostałam ulepek słów, który mnie, nie ukrywam, rozbawił:

- zarzucono nam, że mieliśmy pretensje, że nikt nas "nie wita" - takie słowa nawet nie padły,
- błędny adres był wynikiem błędu gospodarza, tak jak myślałam wcześniej, ale nikt nas za to nie przeprosił nawet za ten błąd,
- to, że mieliśmy problem z przyjazdem jest moją winą, bo mogłam dzwonić,
- to, że nikt nie przyszedł z nami porozmawiać o całym zajściu to również moja wina,
- że mój kot narobił bałaganu, tj. brudny żwirek był w pościeli - okej, to że żwirek był w pościeli to prawda, ale było go niewiele i był czysty, bo brudny się nie nosi poza kuwetę, poza tym zapłaciłam extra za sprzątanie po pobycie, więc nie wiem w czym problem,
- że kot pobrudził ściany - to mnie najbardziej rozśmieszyło, bo mam zrobione zdjęcia z drugiego dnia po przyjeździe, gdzie owszem, ślady kocich łap są, ale dużo mniejsze niż łapa mojego kocura, z pazurami (gdzie mój kot pazury ma obcięte do minimum) i w dodatku CZARNE. Niech mi ktoś wyjaśni, jak mój kot miałby pobrudzić ścianę na czarno, kiedy on nie wychodzi w ogóle na zewnątrz i jego łapy są czyste? Ściany jasne nie były, więc łapy zwierza, który te odciski zostawił musiały wyglądać jakby je kto w sadzy stemplował.

"Jedź na wakacje" mówili. "Będzie fajnie" mówili.

wakacje

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (142)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…