Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w instytucjonalnej pieczy zastępczej o charakterze interwencyjnym, czyli w miejscu, gdzie przebywają dzieci po odebraniu ich rodzicom bądź opiekunom.

Samych piekielności w tym miejscu co nie miara, jednak ostatnio zrobiło się jeszcze gorzej.

W moim mieście wybrano nowego dyrektora instytucji, pod którą bezpośrednio podlega piecza zastępcza. Pan jest absolwentem matematyki i filozofii oraz podyplomowo psychologii i pomocy społecznej, posiada idealistyczną wizję reorganizacji placówek. W skrócie: pan dyrektor chce zamykać domy dziecka.

Gdzie zatem umieścić przebywające tam dzieci? Ano potworzymy rodzinne formy pieczy zastępczej, przeszkolimy rzeszę ludzi i tym samym domy dziecka przestaną mieć rację bytu, bo wychowankowie trafią do rodzin zastępczych. Piękna wizja, prawda? Niestety rzeczywistość już nie jest taka różowa.

Zacznijmy od tego, jakie dzieci trafiają do placówek? Straumatyzowane, po doświadczeniach przemocy w każdej możliwej formie, z rodzin z problemem alkoholowym, ale też zdemoralizowane, niepełnosprawne etc.

Już widzę te rzesze ludzi, którzy z otwartymi ramionami przyjmują pod swój dach dziecko z FAS, bo mama w ciąży była w ciągu… lub dziecko z ADHD. Albo z zaburzeniami psychicznymi, po próbach samobójczych, nieletnie prostytutki, handlarzy narkotyków. Kto odważy się, mając własne dzieci, rodzinę, dom, na podjęcie się trudu wychowywania cudzych synów i córek z problemami?

Nadmienię, iż najczęściej w domach dziecka i rodzinach zastępczych przebywają dzieci, których rodzice nie są pozbawieni praw rodzicielskich (zazwyczaj są one tylko ograniczone), a co za tym idzie - nadal są osobami decyzyjnymi w wielu sprawach (np. muszą wyrazić zgodę na leczenie, zmianę szkoły), mają prawo do utrzymywania kontaktów ze swoimi pociechami (odwiedzać, dzwonić).

Mamy zatem na wychowaniu cudze dzieci plus ich rodziców na głowie (agresorów, alkoholików), z którymi musimy współpracować. Często zdarza się, że rodzice się awanturują, grożą, przychodzą pod wpływem...

Pan dyrektor w swojej utopijnej wizji zakłada, że jego i naszym pracodawcą są dzieci, zatem nie liczy się dobro pracowników, tylko dobro najmłodszych.

Nieważne więc, że polikwiduje placówki i wyrzuci ludzi na bruk, ponieważ daje im wielką szansę i propozycję nie do odrzucenia - pierwszeństwo w zostaniu rodziną zastępczą! Chcąc jak najszybciej wprowadzić swoje zamiary w działania, odwiedza placówki i wypytuje pracowników, kto by wziął dzieci pod opiekę. Tłumów nie ma...

Moim zdaniem największą piekielnością w tej sytuacji jest brak doświadczenia i praktyki.

W teorii wszystko prezentuje się pięknie, natomiast życie nie jest czarno - białe. Na stanowiska dostają się osoby z wizją, niemające pojęcia, jak sprawa wygląda w rzeczywistości. I to oni decydują o losie innych, próbują na siłę zmieniać coś, co może nie jest idealne, ale spełnia swoją rolę.

Ja kategorycznie odmówiłam przyjęcia dzieci pod opiekę. Znając te historie, mając z nimi do czynienia na co dzień, nie wyobrażam sobie narażać własnej rodziny. Usłyszałam, że skoro pracuję w placówce, to powinnam mieć powołanie do pracy z dziećmi, a skoro go nie mam (bo nie chcę pomagać biednym, pokrzywdzonym, obcym maluchom), to może czas zmienić pracę. I skoro likwidowane będą placówki, to nie mam co liczyć na pracę w zawodzie.

Czy naprawdę cel uświęca środki? Ma być tak, jak ja chcę, a jak nie, to do widzenia?

Niestety, pan dyrektor nie konsultował się z nikim, nie zasięgnął porady specjalistów (psychologów, psychiatrów, pracowników socjalnych), tylko po trupach prze do przodu. Bo ma cel, bo musi go zrealizować.

Zastanawiam się tylko, czy naprawdę w tym wszystkim dba o dobro dzieci.

Dom dziecka

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (181)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…