Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając komentarze do mojej historii #79739, chciałem zwrócić uwagę na piekielności pewnego pracodawcy. Zamiast tego ludzie wypominają mi, czasem w dosyć mocnych słowach, że przez takich jak ja istnieją tacy piekielni pracodawcy, bo tacy jak ja pozwalają sobą pomiatać. Młody byłem, głupi, nie zrobię już tak nigdy więcej, zostawmy to.

Kontynuując.

Po uspokojeniu emocji związanych z pierwszą wypłatą, pomyślałem, że będzie lepiej i jakoś się ułoży. Pracowałem więc sobie dalej, spokojnie bez stresu. Jakoś tak w trzecim miesiącu zwolnił się jeden z moich współpracowników. Nie pamiętam w sumie, o co dokładnie poszło, ale było dosyć burzliwie.

Niedługi czas później odszedł kolejny. Zrobiło się dosyć nieciekawie, gdyż zostało nas dwie osoby do wyceny kosztorysów plus Kazik, który miał inny zakres obowiązków.

W międzyczasie zatrudnił się nowy inżynier i trochę nam pomagał, lecz szybko został wysłany na budowę. Po jakimś czasie Kazik powiedział M, że chce iść na budowę zdobywać doświadczenie, bo uprawnienia, bo latka lecą i M się zgodził.

Zostałem więc tylko ja i jego żona Magda (nie wspomniałem wcześniej, że jednym z moich współpracowników była jego żona, a to też jest ważne dla historii). Magda przejęła obowiązki Kazika, ja wyceniałem. Lecz Kazik znalazł sobie lepszą pracę w dużym mieście i siłą rzeczy wyjechał z żoną. Zostałem sam.

Tutaj się zaczynają wszystkie najgorsze piekielności, jakie spotkały mnie w tej firmie. Zostałem przed odejściem Kazika przeszkolony i dawaj na głęboką wodę. Jednak zacząłem od najważniejszego.

Wincyj obowionzków, wincyj piniendzy.

Idę do M i mówię, że skoro robię teraz więcej i to bardziej odpowiedzialnych rzeczy (przygotowanie formularzy ofertowych, mój drobny błąd mógł być podstawą do odrzucenia oferty, o czym też będzie później), chcę podwyżkę.

Dostałem 500 pln więcej. Po pół roku.

Przy okazji zacząłem dopytywać o umowę. M mówi, że spoko, ale może załatwi mi staż, to dostanę trochę od państwa, resztę dopłaci mi z własnych.
Sknera pierdzielony. Wnioski o staż poszły, ale nie wyszło. Umowy też nie ma. Po kilku miesiącach dał mi jeszcze 300 podwyżki.

Skoro robię więcej, więc i czasu na to potrzebuję więcej. 10 godzin pracy? Zapomnij pan. Zrobiło się minimum 12.

Gdyby nie pracownicy rodzeństwa M, którzy wiele mi pomogli w ogarnięciu papierów, siedziałbym pewnie na firmie bez przerwy. Czasami nie opłacało mi się jechać do domu na jakikolwiek sen, więc albo kimałem przy kompie, albo na kanapie firmowej. M zresztą mieszkał praktycznie w firmie, więc ja też mogłem.

Mimo że przyszła zima i inżynierowie zjechali z budów do biura wyceniać kosztorysy, nie miałem czasu podrapać się po zadzie. A propos zimy.

Budynek ogrzewany był przy pomocy pieca. Gdy ktoś nie napalił, było zimno, a że po południu i nocami nie bardzo miał kto palić, pozostawało siedzenie w kurtkach i farelki. Wielokrotnie po weekendzie na studiach M dzwonił do mnie w niedzielę, żebym przyjechał wieczorem na firmę, bo coś tam trzeba wysłać do północy, bo o północy termin mija, albo zrobić całą ofertę, bo nie łaska mnie było o tym poinformować parę dni wcześniej, a termin składania mija w poniedziałek o 10 rano.

Raz składałem do kupy ofertę na kolanach w samochodzie, bo się nie wyrobiliśmy na firmie, a czas operacyjny znikomy. Zdążyliśmy, ale i tak nas uwalili przez błąd kolegi wyceniającego.

W przetargach nie odnosiliśmy sukcesów więc rosło niezadowolenie, bo nie będzie co robić na wiosnę. M wyrażał to w dosyć agresywny sposób. Darcie japy na wszystkich to już była codzienność. Jednego ze swoich kierowników (chłopa dwa razy starszego od niego) maltretował psychicznie dobre 10 minut, napierdzielając przy tym pięścią w tę niewielką ściankę gipsową oddzielającą stanowiska pracowników. Napierdzielał, aż się przebił. W końcu po interwencji jego ojca, żony i innych pracowników, którym nie dawał pracować, uspokoił się.

Jako że inżynierowie wyceniali czasami kilka przetargów na raz, po porannej kawce, fajce i klocku (standardowy zestaw poranny dla wielu) ruszałem na obchód, pytając, jak idą postępy, co im trzeba, kiedy skończą. Zawsze wtedy M coś chciał ode mnie, a mnie oczywiście nie było na stanowisku, więc zaraz krzyk.

Na każdą godzinę pracy przy kompie przysługuje kilka minut przerwy, więc wykorzystywałem to na fajkę i ewentualnie siku. Jak wyżej, M zawsze wtedy coś chciał. W końcu po zjebie nabazgrolił coś na czystej kartce, rzucił mi to przed nos i kazał pisać, o której odchodzę od stanowiska, po co i kiedy wracam. Miał mnie z tego rozliczać, finansowo. Olałem to. Dodam, że przerwy jako takiej nie miałem.

Raz coś mu się ubzdurało i pozabierał takie maty korkowe, które mieliśmy nad stanowiskami, bo tak. Przydatna rzecz, bo miałem wszystko przed oczami, terminy, daty, różne informacje i nie musiałem nigdzie grzebać. Odzyskałem tę matę na szczęście.

Innym pomysłem mojego szefa było to, bym na każdej stronie, którą wyprodukuję musiał się podpisać. Na każdej. Oferta ma 200 stron? 200 podpisów. Pewnie po to, by w razie błędu pociągnąć mnie do odpowiedzialności. Tyle że nie miałem umowy, więc nic mi nie mógł zrobić.

M miał takiego "dyrektora", kumpla ze studiów, z którym zostali wyrzuceni. Gość z wyglądu jak goryl. Nie wiadomo było, czy jak do ciebie mówi, to żartuje, opiernicza, czy prowadzi normalną rozmowę. Zachowywał się, jakby albo ćpał, albo pił kawę co 10 minut, albo jedno i drugie. Czepiał się wszystkiego i nikt go nie lubił, ale starałem się go olewać.

Atmosfera się zagęszczała, pracownicy odchodzili jeden po drugim, M miał coraz więcej kar za niewywiązywanie się z terminów, siostra M wpierdzielała się w naszą firmę z brudnymi buciorami i nas ustawiała (dziewczyna bez pojęcia o budownictwie).

Nie wytrzymałem w końcu i ja. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie, co spowodowało nie tyle stratę 8-cyfrowej kwoty przez M, co stratę możliwości na zarobienie tych pieniędzy.

Kulisy mojego odejścia jednak zostawię na później, ponieważ wyszła już niezła powieść.

przedsiębiorstwo budowlane część dalsza

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (198)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…