Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Frustracja frustracją pogania...

Pracuje w Płatnościach Przez internet na Zielonej Wyspie.

Wstęp:

Jak to w korpo, na samym początku było nam powiedziane, że dbamy o rozwój pracowników i były nam przedstawione same superlatywy firmy. Muszę przyznać, że zapowiadało się naprawdę nieźle. Aczkolwiek, na podobnej pozycji w innych firmach kasa jest trochę lepsza, więc wynagrodzić miały nam to: darmowy parking, pakiet medyczny (od którego muszę odprowadzać podatek), dofinansowanie do stołówki, darmowa siłownia itd. plus pakiet edukacyjny. I ten ostatni będzie kluczowy w tej sprawie.

Od samego początku wyraziłem zainteresowanie, aby zdobyć dodatkowe kwalifikacje. Musiałem oczywiście spełnić określone kryteria - między innymi pracować określoną ilość czasu w firmie oraz moje statystyki musiały co najmniej spełniać tzw. "target". Wszelkie wymogi spełniłem i to z nawiązką.

Co do szkolenia, to na zrobienie dyplomu potrzeba było dziewięć miesięcy, prowadziła je firma zewnętrzna i zajęcia głównie odbywały się u nas w firmie w godzinach pracy oraz kilka egzaminów "na wyjeździe", ale z jakiegoś powodu tego zaprzestano (kilka miesięcy po dołączeniu do zespołu, ci którzy zaliczyli pozytywnie poprzedni "rzut" odbierali swoje dyplomy). Finansowo wyglądało to tak, że trzeba było zapłacić z góry, a po otrzymaniu dyplomu i podpisaniu cyrografu na 12 miesięcy (że nie odejdzie się z firmy) zwracano pełne koszta.

Kiedy już pracowałem na tyle długo, że mogłem skorzystać z pakietu edukacyjnego, zacząłem drążyć temat z moim bezpośrednim przełożonym. Dowiedziałem się, że w najbliższym czasie - czyli w tym roku (a pytałem w styczniu) - nie planuje się rozpoczęcia doszkalania, a co więcej budżet nie jest jeszcze ustalony(?!).

Sytuacja właściwa:

W marcu mieliśmy spotkanie z nową szefową departamentu. Korzystając z okazji, na forum publicznym zapytałem ją czego możemy się spodziewać w tej kwestii. O dziwo nastąpiła szybka reakcja z jej strony - została spisana lista chętnych (17 osób). W sumie w kilka miesięcy tylko tyle zostało zrobione, więc jako człowiek ambitny próbowałem ugryźć ten temat w inny sposób i udało się (prawie).

Okazało się, że istnieje opcja refundowanego samodzielnego kształcenia - czy to kurs, dyplom, czy też studia. Dodatkowo, oprócz finansowych korzyści można dostać kilka dni płatnego urlopu przed egzaminami. Brzmi fajnie. Podanie złożone. Odpowiedź:

"No bo wychodzi na to, że jest aż sześć osób, które się o to ubiega i możemy sfinansować to tylko dla dwóch."

Może popełniłem błąd, bo teraz będę tym, który powiedział głośno co myśli (co raczej nie jest mile widziane w korpo, powinno się mówić, że wszystko jest super):

- dwie osoby na departament, to jest dwie osoby na ponad sto dwadzieścia osób, dwie osoby na sześć "teamów", czyli jedna osoba na jedną lokalizację (na Zielonej Wyspie są dwie),
- czy to jest jakiś żart, że na podnoszenie kwalifikacji pracowników przeznaczono na ten mijający już rok tylko około trzy tysiące euro,
- wyniki firmy są jawne, więc wiem ile było przychodu i zysku. Sam inwestuje w akcje firmy i wiem jak przez ostatnie pół roku poszły do góry,
- inny, pokrewny departament zaakceptował wszystkim ich podania. Ja rozumiem, że oni są w hierarchii wyżej i dla nich to jest też potrzebne, ale nie rozumiem dlaczego to my mamy być zepchnięci na bok. Ponadto zarabiają na tyle więcej (a tylko jeden szczebel kariery wyżej), że dla nich to jak splunąć,
- jakim cudem z siedemnastu osób zrobiło się sześć (tu rozumiem to tak, że z siedemnastu osób, które pierwotnie wyraziły chęć na grupowe szkolenie tylko sześć aplikowało indywidualnie, ale reszta prosiła mnie, żebym im dał znać czy moja aplikacja przeszła, bo oni wtedy też swoją aplikację złożą). Chodzi o to, że nasi zwierzchnicy wiedzieli, że jest zainteresowanie, a teraz będzie zapewne jeszcze większe, bo tak się składa, że w przyszły piątek mamy pogadankę o rodzajach kursów i jakie kwalifikacje się z tym wiążą,
- moje statystyki od zawsze były na najwyższym poziomie, więc teraz może okazać się tak, że ktoś o nieco niższych osiągnięciach, nawet już nie chodzi o to że od moich, ale od kogoś innego nawet, bo wszyscy, którzy aplikowali spełniają warunki dostaną szansę, (pewnie będzie jakieś losowanie z kapelusza, co już kiedyś w podobnej sprawie miało miejsce),
- na mojej pozycji osiągnąłem już praktycznie wszystko co można, chciałbym iść gdzieś dalej, wyżej i te kwalifikacje byłyby solidną (aczkolwiek nie niezbędną) podstawą do awansu,
- jak mogę teraz traktować firmę poważnie, skoro to ma działać tylko w jedną stronę,
- wiem, że jestem tylko numerkiem, ale po co zatrudniać ludzi z zewnątrz skoro jest wielu, którzy wiedzą jak ta firma działa i odnajdują się w klimacie, a co najważniejsze znają ludzi z którymi pracują i wiedzą "do kogo, po co i dlaczego".

I najważniejsze:

Pomijając moje statystyki, staż i możliwości. Pomijając to, że czuję się najzwyczajniej w świecie niedoceniany, a zdobyłem kilka "nagród" w tym jedną znaczącą. Kryteria wszelkie spełniłem, podałem motywację, która okazała się zasadna i zgodnie z zasadami panującymi w firmie (niższa płaca - bogaty pakiet) powinno należeć mi się to jak psu buda. Ponadto przestudiowałem zasady korzystania z tego programu, nie ma w nim mowy o budżecie departamentu - zasady są międzynarodowe.

Wszytko powyżej powiedziałem mojej bezpośredniej przełożonej w cztery oczy, bez świadków.

Wynik:

W trakcie wyrażania mojej opinii przerywała mi, a na końcowy komentarz - zaśmiała się... Tylko nie bardzo wiem dlaczego, skoro w sumie jedziemy "na tym samym wózku".

Nic z tego (póki co) nie wynikło, ale jest mi najzwyczajniej w świecie przykro, jestem sfrustrowany, a potrafię znieść wiele. Jak inaczej mógłbym na to zareagować?

Dodam tylko, że nie jest to jedynie mój punkt widzenia. Nie chodzi o pieniądze, które musiałbym zapłacić za ten kurs tylko o to jak zostałem/zostaliśmy potraktowani.

Edit:

Dzięki za komentarze.

Nie wydaje mi się, żeby ktoś wyżej blokował drogę rozwoju, bo i po co? Firma cały czas się rozrasta i potrzebują wykwalifikowanego personelu.
Co do stawiania warunków to taktownie przemilczę.
Pracuję prawie wyłącznie z obcokrajowcami, bo nasza praca wymaga znajomości języków i dokumentów z praktycznie wszystkich krajów Europy i nie tylko.
Co do pracy u konkurencji to fakt, mogę poszukać i zmienić (podejrzewam nawet, że dość szybko). Argumenty przeciw zmianie to głównie lokalizacja, dojazd i tryb pracy. Dodatkowo, jak to mówią - trawa po drugiej stronie jest bardziej zielona - nie wiadomo na co się trafi.
Lubię tę robotę, ludzi z którymi pracuję i wyrobiłem już sobie jakąś pozycję. Szkoda by mi było to wszystko zostawić, ale niestety coraz częściej o tym myślę.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (160)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…