Będzie o piekielnych mamuśkach ;)
Słowem wstępu, pracuję w pasmanterii, rozrzut wiekowy klientów jest ogromny, często też przychodzą mamy z dziećmi. Dość istotne jest to, że sklep w dużej części jest samoobsługowy. Tzn. można po nim swobodnie chodzić, dotknąć towaru, spokojnie obejrzeć.
Nie jestem przesadna, dzieci też chodzą, oglądają, biorą do rączek. Ale w momencie gdy zaczynają coś niebezpiecznie wyginać, próbują oderwać części albo rzucają, grzecznie zwracam im uwagę. Naprawdę grzecznie, bez podnoszenia głosu, w delikatnych słowach. Często niestety mamusia wychodzi wtedy z pociechą obrażona, bo odważyłam się zwrócić uwagę jej dziecku. No właśnie, JEJ DZIECKU. Jak śmiałam...
Ale była pewna sytuacja, która przebiła wszystko:
Wchodzi pani, z dzieckiem jeszcze w wózku, spacerówce.
Pani kieruje się z wózkiem w stronę regału z włóczkami. No fakt, jesień, czas pomyśleć o ciepłym szaliku, a może i czapce.
Kątem oka obserwuję klientkę. Wkrótce obserwowałam tę sytuację już dwoma oczami, szeroko otwartymi. Pani wybiera włóczkę i od niechcenia losowo podaje którąś dziecku. Dziecko szarpie, szarpie i trach, rozrywa banderolę wokół włóczki. Dziecko zaczyna marudzić i popłakiwać. Matka odbiera mu zmaltretowaną włóczkę i byle jak upycha na półkę. Po czym podaje mu następną, dzięki czemu znów jest cicho. [Dla tych, którzy nie wiedzą: motek włóczki jest owinięty papierową banderolą (jak kabanosy, no wiecie ;) ) dzięki czemu nie rozwija się, zachowuje swój kształt. W dodatku są na owej banderoli ważne informacje o gramaturze, ilości metrów, składzie itd.]
Pomimo wewnętrznego osłupienia mobilizuję się, podchodzę i pytam:
- Przepraszam, co pani robi? - (nadal jestem w szoku)
- Włóczkę wybieram. - odpowiada najnormalniej w świecie, podając dziecku kolejną włóczkę i odbierając drugą zniszczoną. Długo nie czekać i następuje kolejne rozerwanie.
- Tak ale... Pani dziecko niszczy banderole. Tak nie można - mówię spokojnie.
Kobieta spojrzała na mnie jak na wariatkę:
- Przecież on się tu nudzi, muszę go czymś zająć! - no teraz to ja osłupiałam. Ale zbieram się szybko:
- Rozumiem, że pani zaraz te wszystkie zniszczone włóczki kupi - mówię stanowczo.
Nie... Nie zamierzała ich kupić. Wyszła obrażona, krzycząc, że jestem niemiła, sklep jest nieprzyjazny dzieciom, i ona tu więcej nie przyjdzie.
Mam tylko nadzieję, że dotrzyma słowa.
Słowem wstępu, pracuję w pasmanterii, rozrzut wiekowy klientów jest ogromny, często też przychodzą mamy z dziećmi. Dość istotne jest to, że sklep w dużej części jest samoobsługowy. Tzn. można po nim swobodnie chodzić, dotknąć towaru, spokojnie obejrzeć.
Nie jestem przesadna, dzieci też chodzą, oglądają, biorą do rączek. Ale w momencie gdy zaczynają coś niebezpiecznie wyginać, próbują oderwać części albo rzucają, grzecznie zwracam im uwagę. Naprawdę grzecznie, bez podnoszenia głosu, w delikatnych słowach. Często niestety mamusia wychodzi wtedy z pociechą obrażona, bo odważyłam się zwrócić uwagę jej dziecku. No właśnie, JEJ DZIECKU. Jak śmiałam...
Ale była pewna sytuacja, która przebiła wszystko:
Wchodzi pani, z dzieckiem jeszcze w wózku, spacerówce.
Pani kieruje się z wózkiem w stronę regału z włóczkami. No fakt, jesień, czas pomyśleć o ciepłym szaliku, a może i czapce.
Kątem oka obserwuję klientkę. Wkrótce obserwowałam tę sytuację już dwoma oczami, szeroko otwartymi. Pani wybiera włóczkę i od niechcenia losowo podaje którąś dziecku. Dziecko szarpie, szarpie i trach, rozrywa banderolę wokół włóczki. Dziecko zaczyna marudzić i popłakiwać. Matka odbiera mu zmaltretowaną włóczkę i byle jak upycha na półkę. Po czym podaje mu następną, dzięki czemu znów jest cicho. [Dla tych, którzy nie wiedzą: motek włóczki jest owinięty papierową banderolą (jak kabanosy, no wiecie ;) ) dzięki czemu nie rozwija się, zachowuje swój kształt. W dodatku są na owej banderoli ważne informacje o gramaturze, ilości metrów, składzie itd.]
Pomimo wewnętrznego osłupienia mobilizuję się, podchodzę i pytam:
- Przepraszam, co pani robi? - (nadal jestem w szoku)
- Włóczkę wybieram. - odpowiada najnormalniej w świecie, podając dziecku kolejną włóczkę i odbierając drugą zniszczoną. Długo nie czekać i następuje kolejne rozerwanie.
- Tak ale... Pani dziecko niszczy banderole. Tak nie można - mówię spokojnie.
Kobieta spojrzała na mnie jak na wariatkę:
- Przecież on się tu nudzi, muszę go czymś zająć! - no teraz to ja osłupiałam. Ale zbieram się szybko:
- Rozumiem, że pani zaraz te wszystkie zniszczone włóczki kupi - mówię stanowczo.
Nie... Nie zamierzała ich kupić. Wyszła obrażona, krzycząc, że jestem niemiła, sklep jest nieprzyjazny dzieciom, i ona tu więcej nie przyjdzie.
Mam tylko nadzieję, że dotrzyma słowa.
piekielne_mamusie matki sklepy
Ocena:
192
(200)
Komentarze