Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80131

przez ~MXM ·
| Do ulubionych
O tym jak aplikowałem na stanowisko lektora języka angielskiego w pewnej "szkole językowej".

Skończyłem filologię i postanowiłem poszukać pracy związanej. Trafiłem na rozmowę do czegoś, co nazywało się błędnie szkołą językową. Dlaczego błędnie? Wyjaśnię pod koniec.

Przychodzę, wita mnie wytapetowana i bardzo lubiąca solarium pani, zadaje kilka standardowych pytań, po czym daje do rozwiązania test ze znajomości języka. Tu pierwszy raz zadałem sobie pytanie - gdzie jestem? Na rozmowie o pracę, czy na lekcji w gimnazjum? Pytanie stąd, że test był na poziomie gimnazjum. Rozwiązałem go w 5 minut, z wynikiem 100%. Następnie pani zajrzała do mojego CV i mówi:
- Napisał pan, że interesuje się historią. Konkretniej?
- XX wiek, Polska i Europa.
- To proszę mi powiedzieć od czego zaczęła się druga wojna światowa.
- Od prowokacji gliwickiej [tu opisuję pokrótce].
- Dobrze - cieszy się pani - większość mówi, że od ataku na Westerplatte. Dobrze!
Myślę sobie - o, znowu w szkole jesteśmy? No ale ok... Zrobiłem pozytywne wrażenie, może być tylko lepiej. A tu niespodzianka. Pani wyciąga mikrofon.
- Będziemy śpiewać?
- Nie. Wylosuje pan temat, na który się pan będzie wypowiadał przez dwie minuty. Nagranie przeanalizuje nasz metodyk i podejmie decyzję.

No dobra. Losuję karteczkę i... "Co lubisz robić w wakacje?" Serio? W liceum i na studiach dyskutowaliśmy o polityce, religii, gospodarce, mówiliśmy po angielsku równie swobodnie jak po polsku, a ona mi teraz każe przez dwie minuty mówić na temat rodem z drugiej klasy podstawówki, który wyczerpuje się w 20 sekund? No nic, próbuję. Tak jak spodziewałem, wyczerpałem temat w niecałe pół minuty. Pani niezadowolona:
- Przecież pan nie zna angielskiego!
- Znam. Ogólnie to byłem przygotowany na to, że cała rozmowa będzie po angielsku i będziemy rozmawiać o czymś bardziej sensownym niż co lubię robić w wakacje.
- Jak pan chce rozmawiać po angielsku, jak pan nie zna angielskiego?! - prychnęła nerwowo.
- No to spróbujmy.
- Nie! - krzyknęła - Pan nie zna angielskiego!
- Skoro tak pani mówi...

Kto nie zna, ten nie zna, ale to ja chciałem rozmawiać po angielsku, a ona nie. Minęło kilka sekund, ochłonęła trochę i mówi:
- MIMO WSZYSTKO wyślę nagranie do metodyka.
O dzięki ci za łaskę. Wiedziałem już, że mnie nie przyjmą, a i mnie zmalała ochota na pracę u nich, ale chciałem pociągnąć tę farsę do końca.
- Proszę mi powiedzieć, jak wygląda praca u państwa? - pytam.
Spodziewałem się tego, co w każdej szkole językowej, czyli grupy, plany zajęć, itd. O ja naiwny.

Tutaj się zbliżamy do tego, dlaczego firma ta była szkołą językową tylko z nazwy. Otóż praca polegała na tym, że oni znajdują mi klienta na terenie całego województwa, ja do niego jadę, on im płaci, a oni za godzinę lekcyjną płacą mi 20 zł. Czyli takie pośrednictwo przy korepetycjach.
- Jak mam dojeżdżać do klienta?
- Ma pan samochód - stwierdziła pani.
- Na jakiej zasadzie są rozliczane zwroty za paliwo?
- Nie ma zwrotów.
- Czyli państwo znajdują mi klienta w dowolnym miejscu na terenie województwa, ja mam do niego jechać i wrócić na własny koszt, a państwo mi zapłacą 20 zł za godzinę lekcyjną?
- Tak to u nas wygląda.
- To nie musi pani wysyłać tego nagrania do metodyka.

Pani prychnęła, ja wyszedłem.

szkoła praca

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…