Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na posesji obok stoi spory dom, w którym mieszkają dwie rodziny. Mają osobne wejścia, a dom jest podzielony na dwa mieszkania. Jedna rodzina to młode małżeństwo z dzieciaczkiem, a druga to państwo około pięćdziesiątki. Młodsza rodzina jest bardzo w porządku, wymiana uprzejmości i pogawędki przez płot to standard. Starsi państwo są dość pochmurni, ledwie coś mrukną pod nosem na "dzień dobry". Z tego powodu z młodszą rodziną udało się zaprzyjaźnić, a starszych państwa nie udało się nawet poznać – do czasu.

Pewnego piątku starsze małżeństwo miało jakąś rodzinną imprezę. Młodszą rodzinę "zza ściany" i mnie "zza płotu" nawet poinformowali o tym, że może być nieco głośniej niż zwykle. Miło z ich strony. W dniu imprezy zjechali się do nich ludzie autami. Parking przed tamtym domem ma cztery miejsca, ale jak się upchnie kolanem to i sześć aut wejdzie – i wlazło. Auto pana młodszego sąsiada się do nich nie zaliczało. Goście natomiast zjeżdżali nadal i finalnie na ulicy stały jeszcze cztery auta.

Tego popołudnia pan młodszy sąsiad wrócił z pracy o zwykłej porze i wobec zaistniałej sytuacji uderzył do mnie prośbą. Jak wytłumaczył, wpierw udał się do sąsiadów okupujących parking, ale nic nie wskórał – nie przestawią aut, ponieważ już sobie wypili, a po alkoholu kategorycznie nie wolno prowadzić. Wtedy skierował swe kroki do mnie: czy nie przechowam mu auta dopóki nie zwolni się ich mini–parking. Dla mnie sprawa jasna – zaoferowałem nawet miejsce w garażu, pod dachem. Grzecznie odmówił i zaparkował sobie pod drzewkiem. Na wszelki wypadek dał mi kluczyki, gdyby trzeba było przestawić.

Póki co piekielności tyle, że zajęli cały parking "jak swój" i zastawili chodnik. Pod wieczór było już słychać odgłosy potężnej libacji. Ruszyło mnie jakieś przeczucie i wstawiłem sąsiadowóz do swojego garażu. Swoim wozem pojechałem po niewielkie zakupy. Tu zaznaczę – wyjeżdżając, bramę zamknąłem w taki sposób, że kłódkę przerzuciłem przez oczka bramy, ale nie "zapiąłem" jej. Ponadto na bramie jak wół wiszą tabliczki: "Uwaga! Groźny pies!" i zaraz obok "Teren prywatny. Osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony".

Dwadzieścia minut później wróciłem i mym oczom ukazał się taki kuriozalny widok: brama otwarta na oścież, samochód "od sąsiadów" (wcześniej stojący na chodniku) na mojej posesji i mój pies zajadle warczący i pieniący się na samochód. A napruty kierowca przez uchylone okno drze się o pomoc do równie nawalonych biesiadników, którzy zdążyli się zebrać za ogrodzeniem. Podszedłem zobaczyć o co w ogóle chodzi i czemu do ciężkiej cholery pan się wpuścił na moją posesję. Argument: Bo sąsiad mógł. No cóż, na taki argument najwidoczniej nie ma mocnych.

Nawalony pan w aucie chyba trochę przetrzeźwiał od tego przerażenia i prosił, żebym nie wzywał policji i "wziął to bydle" – podobnie jak cały chór zapijaczonych gąb zza płotu. Przekupstwa, prośby, groźby i cała litania "zakrętów". A mnie zastanawiało jedno – skoro pan "ja też mogę" wjechał na moją posesję, to czemu z niej nie może teraz wyjechać? Zbyt pijany, żeby prowadzić? Otóż nie. Gdy z głębi podwórka wybiegł piesek, pan się przeraził i upuścił kluczyki podczas ucieczki do auta.

Po policję jednak zadzwoniłem. Pana z auta zgarnęli, jego auto odjechało lawetą, a ja stałem się wrogiem numer jeden państwa imprezowiczów – sądząc po ilości butelek jakie znalazłem rano na swojej posesji. Było ich niemal dwieście.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (229)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…