Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie miała baba kłopotu, wzięła sobie...
współlokatorkę.

Pół roku temu, po uciułaniu kasy na depozyt, postanowiłam zainwestować we własne cztery kąty.
Po obejrzeniu dwudziestu paru domków, wybór został dokonany, oferta zaakceptowana, a ja dostałam klucze.
W pracy się oczywiście pochwaliłam, co nie było niczym dziwnym - większość z nas była na etapie kupna domów i poza robieniem prawa jazdy i kupnem auta, jest to cały czas najpopularniejszy temat.

Jedna koleżanka miała akurat problem, bo nie dogadywała się ze współlokatorami, i od słowa do słowa, ona i jej przyjaciółki namówiły mnie do podnajęcia jej pokoju, a że z asertywnością u mnie krucho, to odstąpiłam jej większą sypialnię. ("No bo wiesz, ty będziesz miała trzy pokoje, a ja tylko ten jeden..." i temu podobne bzdury). Dogadałyśmy się na śmiesznie niską cenę i E. Zaczęła się wprowadzać.

E. pokazała pazurki jeszcze zanim się wprowadziła. Na etapie przemalowywania "swojego" pokoju poprzestawiała mi wszystko w łazience "żeby ładniej było". Ja tam "ładniej" chromolę, wolę żeby było wygodniej i, przede wszystkim, praktycznie :-) Po opieprzu zrezygnowała z wprowadzenia się, ale parę dni później zmieniła zdanie i wysłała mi płaczliwą wiadomość na fejsie, że ona by jednak chciała, bo nie ma gdzie się podziać. Głupia byłam i się zgodziłam :-)

Wprowadziła się miesiąc wcześniej niż było ustalone, nie dając mi szansy na rozpakowanie się - przywaliła moje kartony swoimi, a jej szafa straszyła w salonie przez prawie dwa miesiące. Dopiero informacja o tym, że przychodzą meble do salonu i jadalni zmusiła ją do zabrania większości swoich klamotów, ale o usunięcie niektórych mebli, np. gigantycznej szafki na buty, doprosić się nie mogłam.

O rozpakowaniu nie było mowy - bo ona nadgodziny robi i jest zmęczona. Każda próba oczyszczenia przeze mnie jakiegoś kąta jadalni lub salonu czy nawet półki w celu jej reorganizacji, kończyła się tym, że w tym kącie czy na półce magicznie znajdowały się jej rzeczy.

W jadalni stała szafka, którą miałam wziąć do pokoju, o czym uprzedziłam E. Następnego dnia zawalona została jej kuchennymi rzeczami. Nie widziałam problemu dopóki nie organizowałam sobie sypialni - uprzedziłam, że będę się meblować, niestety, E. nie opróżniła szafki. Za to wyleciała do mnie z pretensjami, że poustawiałam jej rzeczy na podłodze.

Problem był także z ogrzewaniem - jestem z natury zimnolubna - nie funkcjonuję dobrze w wysokich temperaturach, zimą często śpię przy uchylonym oknie. E. podkręcała temperaturę do poziomu tropiku - pół biedy, jak robiła to, kiedy mnie nie było w domu, gorzej jak spałam po nocce, bo mój pokój nagrzewał się nawet jak miałam skręcone kaloryfery - od rur. Budziłam się wtedy z migreną i gigantycznymi zawrotami głowy.
"Bo mi jest zimno" - zgłaszała pretensje ubrana w koszulkę na ramiączka. W końcu, zdenerwowana, zerwałam ze ściany i schowałam termostat, co może nie było sympatyczne, ale inne argumenty nie docierały.

Na wolnym wyjeżdżałam do mojego K., czasem na cztery dni. Jasnym było, że biorę ze sobą dwie lub trzy pary butów - wyjściowe, do trekkingu i coś jeszcze. Po powrocie nigdy nie miałam ich gdzie odstawić, bo na ich miejscach na półce pojawiały się pudełka, butelki, czy nie wiadomo co...  to samo ze składaną suszarką na pranie, wiadomo, używa się jej dzień lub dwa i odstawia na miejsce... tylko że miejsca już nie było. I tylko później foch i pretensje, że odważyłam się jej rzeczy odstawić, jak ona znalazła sobie takie fajne miejsce.... próby dyskusji kończyły się fochem. Bo o wiele łatwiej jest wysłać wiadomość na fejsie i grać pokrzywdzoną przez los przed przyjaciółkami...

"Pożyczenie" czegoś, np. przyrządów do ćwiczeń, kończyło się tym, że musiałam ich szukać u niej w pokoju. I tłumaczenie, że ma je odkładać na miejsce kończyło się fochem. Bo ona nie rozumie dlaczego ja zabrałam przyrząd z jej pokoju, i nie odłożyłam do niej z powrotem. Mój przyrząd. 

Wyrzucanie śmieci w jej wykonaniu polegało na tym, że wyjmowała pełne worki z kosza i odstawiała je na wycieraczkę, a ja "się niepotrzebnie czepiam, poza tym ona się po zmroku boi wyjść do ogródka". Ogródka, otoczonego dwumetrowym murem...

Jest tego dużo więcej, ale podejrzewam, że już teraz ta historia jest trochę przydługa :-)

Piekielne byłyśmy obie. Ona, że nie potrafiła uszanować cudzej przestrzeni i dostosować się do mnie, ja że nie wykazałam się większą asertywnością i poleciałam na kasę - bo przeprowadzka i urządzanie domu kosztowały mnie kupę kasy. Lepiej by mi było przeżyć te pół roku o chlebie i wodzie niż ze współlokatorką. Wiem jedno - limit pomagania ludziom wyczerpał mi się na jakiś czas, tym bardziej, że wyprowadzając się w czerwcu, nie zapłaciła mi, "bo odjęła sobie za brak ogrzewania zimą", a pokój zostawiła w stanie do remontu: pomalowała go sobie na ciemno szaro i nie przemalowała z powrotem wyprowadzając się (co miała zrobić). Musiałam kupić nową obsadę do lampy i nowe karnisze, bo stare zdekompletowała.

Powiem jedno: nigdy więcej współlokatorów czy współlokatorek.
A Wam, drodzy czytelnicy Piekielnych, udzielę jednej rady: jak ktoś Wam powie, że jest współlokatorem idealnym, to uciekajcie gdzie pieprz rośnie, bo macie do czynienia z egotykiem, któremu się wydaje, że wie wszystko i nie ma z taką osobą żadnej dyskusji.

Uprzedzę pytanie, dlaczego nie wywaliłam tego stworzenia wcześniej: bo mam głupi zwyczaj dotrzymywać słowa. Obiecałam jej mieszkanie do końca czerwca i nie chciałam wyjść na osobę niesłowną, tym bardziej, że pracujemy w tej samej firmie i mamy mnóstwo wspólnych znajomych.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (206)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…