Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80777

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do szewskiej pasji doprowadzają mnie idioci, którzy na bezczelnego zastawiają chodniki swoimi kolubrynami, a już jeden gagatek przegiął ostatnio po całości.

Moja "metropolia" doczekała się w końcu generalnego remontu jednej z dwóch głównych, przelotowych ulic. Cała droga jest remontowana za jednym zamachem, co powoduje multum utrudnień w ruchu. Na całej trasie ruch odbywa się wahadłowo, a pobocze i część drogi zarekwirowano na pas dla maszyn etc. Jest więc wąsko, karkołomnie i non-stop są korki. Aby nie dokładać zmartwień kierowcom, ruch rowerowy tymczasowo puszczony jest jedynym ocalałym chodnikiem. Tyle przydługiego wstępu.

Musiałam załatwić sprawę w miejscu, do którego przez remont nie dojeżdża komunikacja miejsca. Pożyczyłam więc od matki rower i bez szczególnego entuzjazmu (błoto, wszędzie błoto) ostrożnie pojechałam wspomnianym chodnikiem. Sprawę załatwiłam, wracam tą samą trasą, marząc już tylko o przebraniu się w suche ciuchy... Ale nie mogło być tak pięknie.

Pod jednym z przydrożnych zakładów usługowych stoi ON. Pan i władca, jak się miało wkrótce okazać. Ustawił się tak, jakby chciał wjechać do zakładu (brama zamknięta, przybytek był już nieczynny), zatarasował cały chodnik, a zadek jego karaczana (combi takiej długości, że stare Volvo mają na noc) wystawał jeszcze na dobre 30cm na drogę. Naiwnie sądząc, że facet pewnie musiał tylko awaryjnie na moment stanąć, zlazłam z roweru i czekam. I czekam. I czekam - deszcz się na mnie leje, a facet w środku siedzi, widzi mnie, nie nastawia GPSa ani nic takiego, no po prostu siedzi i się na mnie gapi... Pokazuję na migi, że chcę przejechać (może jakiś zmulony jest i nie ogarnął, no nie wiem), a gościu... wyciąga sobie e-papierosa i spokojnie zaczyna go nabijać, mając mnie kompletnie w poważaniu.

Szlag mnie trafił.

Patrzę na drogę, nieprzerwany sznur aut, każdy siedzi drugiemu niemalże na zderzaku. Obejść cholernego karaczana nie sposób, bo już i tak samochody muszą omijać jego wystający na drogę bagażnik. Podeszłam do karaczana i zapukałam w szybę, ale facet uparcie gapi się tym razem w podsufitkę, kurzy e-fajkę i udaje, że mnie nie ma.

Co miałam zrobić? Przyciągnęłam rower jak najbliżej siebie i bardzo, bardzo ostrożnie zaczęłam wychylać się zza karaczanowego zadka, machając do jadących samochodów, że potrzebne mi przejście. Nikt oczywiście nie poczuwał się do przepuszczenia mnie, więc poczekałam, aż korek stanie na światłach i z duszą na ramieniu zaczęłam przeciskać się pomiędzy karaczanem a pozostałymi autami, chcąc jak najszybciej wrócić na chodnik, żeby zdążyć przed zmianą świateł (tamte mają bardzo krótkie cykle). Niechcący przetarłam kierownicą (gumowaną) po bagażniku. I się zaczęło...

Facet nagle odzyskał zdolność postrzegania świata wokół siebie, wyparzył z samochodu z prędkością nadświetlną i zaczął mnie wyzywać.

[B]uc: - Ty [męski zwisie], porysowałeś mi auto!
[J]a: (wlazłam na chodnik i dopiero wtedy się odwróciłam) - Nic panu* nie przerysowałam, zahaczyłam gumowaną kierownicą.

Buc zorientował się, że nie jestem facetem, zatchnął się na chwilę, po czym nawet nie zerknął na bagażnik i wrócił do bluzgów.

[B]: Ty szmato, celowo to zrobiłaś, z zemsty! Dzwonię na policję! Nie widzisz, że zaraz wyjeżdżam?!
[J]: Proszę dzwonić, to pan zastawia cały chodnik. Pięć minut stałam i pokazywałam, że chcę przejść. Skąd miałam wiedzieć, że chce pan wyjeżdżać?

Facetowi się chyba coś przegrzało w mózgu, bo zamilkł na chwilę, pomemlał i chyba doszedł do wniosku, że brak argumentów można nadrobić decybelami.

[B]: PORYSOWAŁAŚ MI CELOWO AUTO! TY PSYCHICZNA JESTEŚ! DZWONIĘ NA POLICJĘ! PORYSOWAŁAŚ MI AUTO! NIE WIDZISZ, ŻE WYJEŻDŻAĆ ZARAZ MIAŁEM?! (wiwat logika).
[J]: A skąd ja to miałam wiedzieć?! Dzwoń pan, prawo jest po mojej stronie, cały chodnik zastawiony! Muszę się pakować pod tiry, żeby móc przejść!

Ten jakże owocny i odkrywczy schemat dialogowy powtórzył się jeszcze dwa czy trzy razy, po czym osiągnęłam taki poziom wku*wienia, że wyciągnęłam komórkę i zaczęłam sama wybierać numer lokalnej komendy, informując o tym faceta. I nagle cud! Gościu na wieść o faktycznym przyjeździe policji ekspresowo wsiadł z powrotem do karaczana, pozamykał zamki, włączył silnik i na siłę, po chamsku zaczął cofać prosto pod koła jadących ulicą samochodów. Przy tej ekwilibrystyce jeszcze miał siłę machać na mnie środkowym palcem...

A na koniec smaczek: dosłownie pięć metrów dalej jest supermarket z dużym, wygodnym, dopiero co wybrukowanym parkingiem, gdzie można bez problemu na chwilę stanąć, z wygodą dla siebie i społeczeństwa... No ale po co. Lepiej przez kwadrans kłócić się o wyimaginowaną rysę. Wiwat kultura.

* Zawsze staram się nie dać sprowadzić do poziomu "tykania", chyba, że naprawdę się już wpienię.

debil na chodniku

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (118)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…